W poniedziałek wieczorem biuro prasowe niemieckiego rządu przekazało informację o telefonicznej rozmowie kanclerz Niemiec Angeli Merkel z białoruskim przywódcą Aleksandrem Łukaszenką. Jej tematem była sytuacja na granicy polsko-białoruskiej oraz kryzys humanitarny, do jakiego tam doszło.
Jak podaje białoruska agencja informacyjna BelTA, podczas rozmowy omówiono sposoby złagodzenia kryzysu. BelTA przekazała również, że poruszono także aspekt "wsparcia dla uchodźców poprzez niesienie im pomocy humanitarnej"
Dyskusja Merkel i Łukaszenki miała trwać około 50 minut. Ustalono, że będą kolejne rozmowy na ten temat.
"To policzek wymierzony białoruskiemu narodowi"
Jak się okazuje, o planach rozmowy niemieckiej kanclerz z Łukaszenką nie zostało poinformowane środowisko białoruskiej opozycji. O sprawie informuje Wirtualna Polska. W rozmowie z tym serwisem jeden z najważniejszych przedstawicieli białoruskiej diaspory w Polsce mówi wprost: „Białoruski naród czuje się zdradzony”. – Ten telefon to policzek wymierzony białoruskiemu narodowi. Właśnie o to chodziło Putinowi i Łukaszence – dopuszczenie go do negocjacyjnego stołu – podkreśla aktywista.
"Warunek Putina"
Tymczasem, jak twierdzą źródła serwisu zbliżone do najważniejszych białoruskich opozycjonistów, na które powołuje się serwis, telefon do Łukaszenki mógł nie być inicjatywą samej Merkel.
– Z naszych nieoficjalnych źródeł wynika, że telefon do Mińska był warunkiem postawionym przez Władimira Putina, by włączył się do sprawy konfliktu z cynicznym wykorzystaniem migrantów m.in. na białorusko-polskim pograniczu – wskazuje rozmówca WP.
