Kiedy się dowiedziałeś o istnieniu takiego klubu jak Sparta Kazimierza Wielka?
Tomasz Jodłowiec: W listopadzie. Zadzwonił do mnie prezes Sparty, Grzegorz Domagała, przedstawił swoją wizję. Parę dni później spotkaliśmy się i rozmawialiśmy. Z Żywca nie jest tak blisko do Kazimierzy Wielkiej, ale też nie tak daleko, żeby nie przyjąć propozycji od lidera czwartej ligi świętokrzyskiej. Dogadaliśmy się i dalej będę mógł robić to co lubię, wróci radość z piłki. Wiem, że kibice będą patrzyć wnikliwie na moją grę, ale jestem przekonany, że dam jakość drużynie prowadzonej przez Roberta Banaszka. Presja jest też w niższych ligach, ale do niej się przyzwyczaiłem.
Nie miałeś ofert z klubów wyższych lig?
Nigdzie się nie wpraszałem, nie chcę nikogo uszczęśliwiać na siłę. Pojawił się konkretny temat Sparty, gdzie są duże ambicje i konkretny prezes, który dobrze zna się na futbolu, jeździ na wiele meczów do różnych krajów i ma dużą wiedzę. Grzegorz Domagała działał szybko i zagrałem już w jego drużynie na trójkach piłkarskich pod Kielcami, w Bilczy. Była okazja zmierzenia się choćby z Pawłem Golańskim, byłym reprezentantem kraju, dziś dyrektorem sportowym Motoru Lublin. Poznałem nowych kolegów ze Sparty i w styczniu stawiam się na treningu pełen optymizmu. Co do propozycji dla mnie z wyższych klas to wiele klubów stawia na młodzież, bo na tym można zarobić. Rozumiem.
To, że nagle wypadłeś z ekstraklasowego obiegu było dla ciebie szokiem?
Gdzieś tam miałem świadomość, że coś się kończy. Cieszyłem się tym ile było można, pamiętam też, że wielu kolegów kończyło przygodę z ekstraklasą w młodszym wieku i schodzili na niższe szczeble. Mi się wydaje, że 15 lat w elicie to sporo, dokonywałem słusznych wyborów klubów, osiągałem sukcesy, brałem udział w wielkich meczach. Parę sezonów w Legii to powód do chwały, odgrywałem poważną rolę w zespole, który grał w Lidze Mistrzów, Lidze Europy, toczył boje z takimi markami jak Real Madryt, Borussia Dortmund, Sporting Lizbona, Lazio, Napoli, Ajax Amsterdam, Trabzponspor. Mam co wspominać.
Nie żal, że nie skorzystałeś z żadnej oferty z zagranicy?
Pozostał niedosyt, bo miałem oferty z Anglii, Niemiec, Włoch, Hiszpanii i grałbym tam, dałbym sobie radę. Nie skorzystałem, w młodszym wieku przez brak dojrzałości, potem za długo się wahałem. Tak wyszło, ale z drugiej strony z Legią grałem w Europie, poznałem też smak finałów Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Grając w Legii wywalczyłem sobie niezłą pozycję w reprezentacji Polski.
Łatwo żyjąc w Warszawie ulec jej pokusom?
Na pewno dobrze się prowadziłem, nie mam sobie w tej kwestii nic do zarzucenia. Oczywiście błędów nie uniknąłem, o nich się rozpisywano, ale wyszedłem dawno z tego i nie zamierzam do tego wracać. Warszawa jest pełna pokus, można łatwo wpaść w jej pułapki, wszystko zależy od charakteru. Warto być czujnym. Obecnie mieszkam w rodzinnym Żywcu i cieszę się ze swojego syna i córeczki. Z nimi i żoną spędzam święta. Zupa grzybowa była z grzybów, które sam zbierałem i suszyłem. Najważniejsze jednak, że spędzamy ten wyjątkowy czas razem.
W Żywcu jesteś przedstawiany jako wzór dla młodzieży?
Żyje spokojnie, kilka razy wręczałem dzieciom medale na turniejach. Skupiam się na treningach syna, nie pcham przed kamery. Przez przejście do Sparty zrobiło się o mnie głośno, ale najważniejsze bym pomagał drużynie na boisku.
49 meczów w kadrze Polski to dla ciebie dużo czy mało?
Szkoda, że nie dobiłem do pięćdziesiątki. Zaliczyłem z drużyną narodową jeden turniej, za to jaki – Euro 2016, gdzie dotarliśmy do ćwierćfinału. Potem liczyłem na kolejne powołania, ale trener Adam Nawałka mnie pomijał. Gdy odszedł zdałem sobie sprawę, że już dla Polski nie zagram. To była jednak cudowna przygoda chłopaka z Żywca. A naszej piłce nożnej z okazji świąt życzę znów tak silnej drużyny narodowej jak ta sprzed ośmiu lat. No i chciałbym, żebyśmy dbali o rozwój talentów, nie marnowali zdolnych chłopaków. Rozmawiał Jaromir Kruk