Do wypadku awionetki doszło 23 maja. W górskim terenie rozbił się mały samolot lecący z Poznania do Bratysławy. Zginęły trzy osoby. Zaraz po wypadku policja i prokuratura zamknęły żółty szlak turystyczny przez Perć Akademików. Nie wolno było tam wchodzić aż do wczoraj.
Działo się tak, bo kilkadziesiąt metrów od szlaku wciąż leży wrak rozbitego samolotu. - Mamy problem ze ściągnięciem go z gór - rozkłada ręce Stanisława Stanek, zastępca prokuratora rejonowego w Suchej Beskidzkiej, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy.
Śledczy w porozumieniu z Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych najpierw chcieli przenieść wrak drogą lądową. To jednak oznaczałoby spore zniszczenia w przyrodzie. Nie zgodził się na to Park. Pozostała więc droga powietrzna.
- Tutaj jednak potrzebny jest certyfikat do transportu materiałów wydany przez Urząd Lotnictwa Cywilnego. W Polsce nie ma firmy , która miałaby taki dokument - dodaje prokurator Stanek.
Śledczy zwrócili się więc o pomoc do wojska. Udało się uzyskać zgodę ministra obrony narodowej, na początku czerwca na miejsu pojawili się nawet piloci wojskowego śmigłowca, którzy mieliby się tym zająć. - Ku naszemu zaskoczeniu usłyszeliśmy od wojska, że i oni się tym nie zajmą. A co bardziej nas zdziwiło, to to, że wojskowi stwierdzili, iż nie mają technicznych możliwości - mówi Ryszard Rutkowski, zajmujący się wypadkiem pod Babią Górą z ramienia komisji wypadków lotniczych. - To jakiś absurd. Nasze państwo nie jest kompletnie przygotowane na sytuację, by przetransportować z gór pozostałości maszyny.
Do przetransportowania jest w sumie ok. 1,1 tony materiałów, gdzie najcięższe elementy to dwa silniki po ok. 150 kg. - Na pewno w raporcie końcowym dotyczącym tego wypadku poruszymy problem nieprzygotowania naszych służb na taką katastrofę - dodaje Rutkowski.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+