Dlaczego pana zdaniem doszło do tragedii na Kanale Kaszubskim? Co zawiodło?
Śledztwo w tej sprawie trwa i na pewno nie można w tym momencie wydawać wyroków. Nie znam szczegółów, ale wygląda na to, że od strony formalnej wszystko z tą jednostką, która się wywróciła, było w porządku. Myślę tu o dokumentacji i kwalifikacjach załogi. Jednostki na Motławie podlegają przecież kontrolom. Regulacje dotyczące ruchu na wodzie są jasne – jeśli pracuje holownik, mniejsza jednostka powinna się zatrzymać do czasu aż holownik wykona manewr. A tu, z jakichś względów, galar nie zastosował się do tej zasady. Z jakich? To już ustali prokuratura. Wypadek może zdarzyć się każdemu, również osobom, które mają najwyższe uprawnienia, umiejętności i ogromne doświadczenie. Żeglujących czasem gubi rutyna i taki sposób myślenia, że jeśli udało się przepłynąć raz, to uda się drugi. Często powtarzam, że patenty na wodzie nie pływają, tylko ludzie, a ludzie popełniają błędy.
Niektórzy mówią, że czynnik ludzki to jedno, a drugie to system poruszania się na Motławie, a on pozostawia wiele do życzenia. Według nich, trzeba ograniczyć ruch niektórych jednostek w rejonie operowania dużych statków i zaostrzyć przepisy.
Na innych kanałach na świecie też pływa bardzo dużo różnych jednostek, spójrzmy choćby na port w Rotterdamie. Woda jest dla wszystkich, ale żeby ruch na niej odbywał się bezpiecznie, trzeba przestrzegać zasad. Tak samo na drogach - wypadki wydarzają się, bo kierowcy nie przestrzegają przepisów. Ale przecież z tego względu, że dochodzi do wypadków, nie zakażemy jazdy niektórymi samochodami. Czy można zakazać maluchowi jazdy po autostradzie? No nie. Być może trzeba się zastanowić nad tym, czy osoby bez żadnych uprawień powinny wypływać na sprzętach wodnych w te rejony, gdzie pływają duże statki. Zaznaczam, że nie wszystko da się załatwić restrykcjami. Mnożenie zakazów nie doprowadzi do tego, że nie będzie dochodziło do wypadków. Kontrolujemy jednostki na całym Pomorzu i czasem obserwujemy sytuacje, które świadczą o wyjątkowej lekkomyślności ludzi. Na przykład rodzice wypływają z dziećmi łódką, a potem patrzą w ekran telefonów, a dzieci wychylają się za burtę – to tylko krok od tragedii. Nawet najlepiej skonstruowane przepisy nic nie dadzą, jeśli nie będą przestrzegane i jeśli będzie spał rozum. Ludzie bez umiejętności i wiedzy wypływają na głęboką wodę np. kajakiem. Traktują wodę jedynie rekreacyjnie, zapominają o tym, że to żywioł, że zmienia się pogoda i wiele niespodziewanych sytuacji może się wydarzyć. Przeceniają swoje umiejętności, nie mają wyobraźni i nie zakładają kamizelek ratunkowych.
W przypadku takich jednostek jak galar, prawo wymaga, aby kamizelki były częścią wyposażenia. Natomiast nie ma obowiązku, by pasażerowie mieli je na sobie. Może ten przepis trzeba zmienić?
Jestem wielkim zwolennikiem zakładania kamizelek ratunkowych. I wiem jedno, gdyby pasażerowie wywróconego galara mieli je na sobie, to prawdopodobnie nie doszłoby do tragedii. Udałoby się te osoby podjąć z wody i uratować.
ZOBACZ WIĘCEJ:
Kapitan żeglugi wielkiej: na Motławie panuje kompletny chaos i czas wreszcie coś z tym zrobić
