Tragiczne żniwo pandemii: coraz więcej chorych na zaawansowanego raka płuc. Zgłaszają się za późno

Izolda Hukałowicz
Izolda Hukałowicz
Prof. Robert Mróz, kierownik II Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Prof. Robert Mróz, kierownik II Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Jerzy Doroszkiewicz
Pulmonolodzy załamują ręce. Na szpitalne oddziały coraz częściej trafiają pacjenci z zaawansowanymi nowotworami płuc, w większości w stadiach już nieoperacyjnych. Lekarze nie mają wątpliwości, że przyczyną jest pandemia i związane z nią perturbacje w systemie opieki zdrowotnej. O problemach pacjentów z nowotworami płuc w kontekście pandemii rozmawialiśmy z prof. Robertem Mrozem, kierownikiem II Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy UMB.

Pandemia nieco odpuszcza, szczepimy się, więc pacjenci odważniej ruszają do lekarzy. Czy w Pana w klinice pojawia się więcej osób, u których diagnozowany jest nowotwór płuc?

Zdecydowanie. Trend wzrostowy zaczęliśmy zauważać od sierpnia 2020 r. Teraz możemy mówić już o tsunami pacjentów zgłaszających się z zaawansowanym, późnym rakiem płuca, niejednokrotnie z przerzutami, z inwazją dużych naczyń śródpiersia - krótko mówiąc - w stadiach nieoperacyjnych. Taka sytuacja utrzymuje się do dzisiaj. Pacjenci prawie w 100 procentach zgłaszają się za późno. Tylko pojedyncze przypadki kwalifikują się do zabiegu.

Czyli wykonujecie mniej zabiegów u pacjentów z nowotworami płuc?

Przed pandemią wstydziliśmy się, że operujemy 10 proc. pacjentów z rakiem płuca, podczas gdy na Zachodzie w najlepszych ośrodkach te wartości sięgały 40 proc. Teraz o tych 10 procentach możemy pomarzyć. Przez cały ubiegły rok zoperowano w Białymstoku 14 pacjentów z rakiem płuca. Przed pandemią operowaliśmy do kilkudziesięciu osób miesięcznie. Mówimy więc o co najmniej 10-krotnym spadku operacji raka płuc. To jest ponury żart.

A tyle mówi się o wczesnej diagnostyce...

Tak. Bo rak rozpoznany wcześnie, może być poddany operacji i w pełni wyleczony. Natomiast rak rozsiany, w stadium IV, to rak nieoperacyjny, w przypadku którego możemy mówić już tylko o leczeniu paliatywnym - chemioterapii, radioterapii, immunoterapii. Rokowania są tu - w większości przypadków - dramatyczne.

Pacjenci nie zgłaszali się, bo bali się koronawirusa?

Na pewno obawiali się COVID-u i woleli przeczekać pandemię i zgłaszali się późno. Ale to nie jedyna przyczyna. Otóż rok temu, po pierwszym lockdownie podjęto decyzję o tzw. zacovidowaniu szpitali. W większości placówek w całym kraju zostały zamknięte oddziały pulmonologiczne, które w całości przeznaczono na potrzeby pacjentów z Sars-CoV-2. Pozostawiono jedynie pojedyncze oddziały. Problem w tym, że rak płuca jest w ponad 90 procentach diagnozowany i leczony na oddziałach pulmonologicznych, a nie onkologicznych. Diagnostyka i leczenie innych nowotworów, jak np. rak piersi czy jelita grubego z powodzeniem może odbywać się w szpitalach onkologicznych. Rak płuca wymaga jednak diagnostyki, specjalistycznej wiedzy, oprzyrządowania, pracowni endoskopowych, którymi dysponują jedynie pulmonolodzy. To spowodowało, że pacjenci z takimi objawami jak kaszel, postępująca duszność, krwioplucie pozostawali w domach, nie zgłaszali się do oddziałów pulmonologicznych, bo ich nie było.

Pana klinikę jednak pozostawiono.

Nas również zamknięto decyzją wojewody, na co nie zgodziłem się. To było na przełomie października i listopada w ubiegłym roku. Udało się znaleźć rozwiązanie. Otóż zostawiliśmy obie kliniki w ramach szpitala na Dojlidach na potrzeby pacjentów covidowych, a część personelu i sprzętu przenieśliśmy do drugiej lokalizacji przy ul. Waszyngtona i na bazie łóżek dwóch kliniki chirurgicznych zorganizowaliśmy klinikę onkopulmonologii, aby dać pacjentom jakąkolwiek szansę na diagnostykę i leczenie.

Był Pan zdeterminowany. Udało się utrzymać ciągłość leczenia, choć zapewne nie na taką skalę jak przed pandemią?

W czasie ubiegłego roku z 200 łóżek pulmonologicznych, które służyły diagnostyce i leczeniu raka płuca, zredukowano nas praktycznie do zera. W najgorszym okresie dysponowaliśmy zaledwie 15 łóżkami przy ul. Waszyngtona. Obecnie mamy ok. 60 łóżek na Dojlidach. Ale mimo to, kolejka osób czekających na przyjęcie sięga miesiąca. I to są prawie wyłącznie przypadki raka płuc.

Skoro teraz łóżek jest więcej, to kolejki powinny się stopniowo skracać...

Nie. Bo nikt nie odcovidował łóżek w innych szpitalach specjalistycznych, np. w Łomży, Hajnówce, Suwałkach. I podobna sytuacja panuje w całej Polsce. Nadal utrzymane są oddziały covidowe, mimo że obłożenie tam wynosi grubo poniżej 50 proc. U nas hospitalizowanych jest kilka osób, które równie dobrze mogłyby leżeć na oddziale zakaźnym, które też mają znacznie poniżej 50 proc. obłożenia.

Uważa Pan, że utrzymanie tych oddziałów to przesadna ostrożność?

To jest przestrach i czekanie na czwartą falę pandemii. Kosztem zabezpieczenia i spokoju sumienia wojewodów utrzymywane są szpitale rezerwowe. Moglibyśmy je odcovidować i przeorganizować, ułatwiając dostęp do lokalnych ośrodków. Proszę pamiętać, że dla wielu osób wyprawa do Białegostoku stwarza pewną barierę psychiczną. To jak wyprawa do wielkiej metropolii. Bliżej swoich domów pacjenci czują się bezpieczniej.

Czy dostrzega Pan jeszcze jakieś przyczyny tego tsunami pacjentów z rakami płuc - oprócz lęku przed zakażeniem i zamknięciu oddziałów pulmonologicznych w szpitalach?

Nie można nie wspomnieć o barierze w dostępie do lekarzy rodzinnych, którzy totalnie zamknęli się. Trudno na podstawie teleporady zróżnicować raka płuca, jeśli nie wykonuje się zdjęcia radiologicznego. Jakość i przydatność obsługi pacjenta w formie teleporad jest zerowa we wczesnej diagnostyce raka płuca.

Wytłumaczę to. Guz - rosnąc w układzie oddechowym - zamyka poszczególne oskrzela i wokół tego guza tworzy się stan zapalny, który generuje typowe objawy zapalenia płuc. I gdy pacjent trafia do lekarz rodzinnego, który oferuje jedynie teleporadę, zaordynowanie jakiegoś przypadkowego antybiotyku - nawet jeśli jest on trafiony - sprawia, że na pewien czas odsuwamy główny problem. Minimalizujemy objawy zapalenia, ale guz nadal rośnie. Pacjent ponownie trafia na teleporadę, dostaje znowu antybiotyk. I to się powtarza do momentu, aż otrzyma w końcu skierowanie na zdjęcie klatki piersiowej, a wtedy często jest już za późno na interwencję, która pozwalałaby wyleczyć pacjenta.

Lekarze rodzinni nie zdali egzaminu w okresie lockdownu?

Jestem głęboko rozczarowany postawą większości lekarzy rodzinnych. Jest mi z tego powodu przykro. Oczywiście, nie chcę powiedzieć nic złego o tych wspaniałych lekarzach, którzy nadal działali. Ale było ich niewielu. Wiele poradni nadal pozostawało zamkniętych mimo zmieniającej się sytuacji, mimo postępującym szczepieniom. Nasi specjaliści pulmonolodzy - poza marcem i kwietniem ubiegłego roku - byli cały czas otwarci, a więc można.

Działacie na oddziałach i w poradniach. A do poradni trafiają też pacjenci po COVID-19. Tu też przeżywacie tsunami?

Mamy ich bardzo dużo. I tu też jest pewien problem. Mierzymy się teraz ze zjawiskiem wysyłania przez lekarzy rodzinnych do poradni chorób płuc wszystkich osób, które przeszły COVID-19. Niezależnie, czy byli hospitalizowani czy nie; czy mają jakiekolwiek dolegliwości czy nie. I to spowodowało, że w poradniach chorób płuc przyjmujemy teraz pacjentów w dużej mierzeni niepotrzebnie. Bo jeśli ktoś przeszedł zakażenie łagodnie, nie ma żadnych istotnych dolegliwości i miał weryfikację radiologiczną, która pokazała niewielkie zacienienia i dyskretne zmiany, to w takim przypadku nie ma konieczności, aby pacjent był kierowany do pulmonologów. A takich przypadków mamy mnóstwo i to utrudnia nam pracę i wydłuża kolejkę do kilku miesięcy, zabierając możliwość diagnostyki i leczenia tym, którzy tego naprawdę potrzebują.

Co ma zrobić pacjent, który podejrzewa, że z jego płucami jest coś nie tak?

Ma szturmować lekarza rodzinnego i domagać się skierowania na zdjęcie radiologiczne klatki piersiowej i konsultacji u specjalisty chorób płuc. Im szybciej, tym lepiej. Nie możemy bagatelizować objawów. Zwracajmy uwagę na takie symptomy jak: niewytłumaczalna utrata masy ciała, ból w klatce piersiowej, ogólne osłabienie, kaszel, zmiana charakteru kaszlu, postępujące duszności, nawracające infekcje układu oddechowego. No i krwioplucie. Ale ono zwykle bywa objawem już zaawansowanego raka płuca i często jest już wtedy za późno.

Kim są pacjenci, którzy zapadają na raka płuc?

To przede wszystkim palacze papierosów. To największa grupa ryzyka rozwoju raka płuca. Dlatego nieustannie podkreślamy konieczność rzucenia palenia. Mamy dziś różne terapie wspomagające, jak np. terapia mniejszego ryzyka w wykorzystaniem podgrzewaczy tytoniu, gdy zastępujemy zwykłe papierosy podgrzewaczami.

Ale przecież podgrzewacze to nadal trucizna....

Oczywiście, jestem absolutnie przeciwny rozpoczynaniu przygodny z paleniem, również - w wykorzystaniem podgrzewaczy, gdyż one też są szkodliwe, ale jeśli już mówimy o rzucaniu palenia, to może być jeden z czynników, który nam pomoże. Dlatego gdy spotykam się z hejtem, który głosi, że podgrzewacze tytoniu są równie szkodliwe co papierosy, to stanowczo protestuję. Nie, to zaledwie kilka procent tego, co wdychamy, zaciągając się dymem papierosowym. To dym papierosowy jest czynnikiem ryzyka rozwoju raka płuc lub POChP, a nie nikotyna.

Na raka płuc od lat częściej chorują mężczyźni. Czy potwierdzają to statystyki na Pana oddziale?

Spada liczba mężczyzn zapadających na raka płuc, choć nadal jest ona bardzo wysoka, a kobiet - rośnie. Kobiety palą i niestety, palą coraz częściej. To jest trend, który bardzo chcielibyśmy zahamować. W tej chwili w naszej klinice hospitalizujemy praktycznie podobną liczbę kobiet i mężczyzn.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polski smog najbardziej szkodzi kobietom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tragiczne żniwo pandemii: coraz więcej chorych na zaawansowanego raka płuc. Zgłaszają się za późno - Plus Kurier Poranny

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl