Ukraińcy w Polsce wciąż nasłuchują wieści z Ojczyzny

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Manifestacje solidarności z Ukrainą
Manifestacje solidarności z Ukrainą Szymon Starnawski /Polska Press
Przyjechali do naszego kraju, bo chcą lepszej przyszłości dla siebie i swoich dzieci. Wielu przyznaje, że to była ich pierwsza podróż na Zachód, do świata, którego nie znali. Dzisiaj z niepokojem patrzą w stronę Ukrainy, zostawili tam swoich bliskich, przyjaciół, znajomych. Wiedzą jedno: Ukraińcy, których znają, nie poddadzą się bez walki, nie oddadzą Rosjanom swojej ziemi.

Ich język słyszymy niemal wszędzie: w sklepach, barach, zakładach usługowych. Ukraińcy od lat przyjeżdżają do Polski. I wcale nie ukrywają, z jakich powodów: szukają lepszego życia.

Tatiana, 27 lat. Prowadzi bloga, ma swój kanał na YouTube i sklep z ukraińskimi ubraniami. Urodziła się w mieście Krupiansk, to stolica regionu w obwodzie charkowskim. Przyjechała do Polski pięć lat temu, na Ukrainie skończyła architekturę krajobrazu.

- Mój kuzyn był już w Polsce. Mówił, że tu żyje się lepiej, łatwiej - wspomina. Postanowiła spróbować, zaczynała w Łodzi, potem mieszkała w Olsztynie, jakiś czas temu przeprowadziła się do Warszawy. Na początku, kiedy nie znała języka, pracowała w magazynie, potem, jak mówi, na produkcji. W ciągu godziny zarabiała tyle, ile na Ukrainie w ciągu całego dnia, bo dorabiała sobie podczas studiów.

- Poziom życia jest tu nieporównywalny do tego na Ukrainie. Wcześniej nigdy nie podróżowałam, nie wiedziałam, że można żyć inaczej, inaczej myśleć. Tutaj w Polsce otworzyły mi się oczy - przyznaje. Dzisiaj świetnie mówi po polsku. Była już w Niemczech, Grecji, Francji, Norwegii. Ale cały czas ma kontakt z Ukrainą, tam pozostała jej rodzina, znajomi, przyjaciele. Na YouTubie opowiada ludziom w Polsce, co dzieje się w jej ojczyźnie, śledzi ukraińskie media społecznościowe.

- Po tym, jak Władimir Putin podpisał dekret o uznaniu separatystycznych „republik ludowych” w Donbasie, ludzie są oburzeni - opowiada. I dodaje, że Ukraińcy mają już dość wojny i Putina. Najpierw zabrał im Krym, teraz zabiera Ługańsk i Donieck. Nastroje są bojowe, wielu jej rodaków chce walczyć, choć są i tacy, którzy siedzą na walizkach. Ludzie do wojny zdążyli się przyzwyczaić. Boją się, ale reagują spokojniej. W jej stronach dostaje się powiadomienia, takie alerty, o tym, że wojsko ma ćwiczenia, albo że przez miasto przejadą czołgi. Nikogo nie dziwią odgłosy strzałów czy wybuchów. Ludzie przywykli, ale są zmęczeni, bo ile czasu można żyć w ciągłym poczuciu zagrożenia?

- Tyle tylko, że tak naprawdę nikt nie wie, co zrobi Putin, jakie ma plany, jak daleko się posunie. W sieci pojawiają się różne komentarze. Także takie, że może i lepiej, że Rosja wzięła sobie Donbas i Ługańsk, że może to już koniec i Kreml da nam odetchnąć. Nie wiadomo, kto je pisze, być może jakieś trolle, a może ci, którzy naprawdę chcieliby już spokoju - zastanawia się.

Rozmawiałyśmy w środę po południu, w czwartek Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę. W jej ojczyźnie zaczęły wybuchać bomby, ginęli ludzie.

Tatianę bardzo cieszyło wsparcie, także Polaków.

- Zauważyłam, że zmieniło się nastawienie do nas, Ukraińców. Wcześniej można było usłyszeć: „Zjeżdżaj na Ukrainę”, dzisiaj nikt tak nie powie. Polacy jakby mieli żal, że tu przyjeżdżamy, że zabieramy im pracę. Dzisiaj sytuacja się zmieniła, wyczuwa się, że jesteście po naszej stronie - zauważa.

Tak mówi nie tylko ona, jej rodacy mieszkający w Polsce myślą podobnie, a jest ich całkiem sporo - szacuje się, że w Polsce może obecnie przebywać 1323 tys. Ukraińców. Pracują jako magazynierzy, pakowacze, kierowcy, monterzy, sprzątaczki. Najczęściej zatrudniani są w ramach umowy o pracę lub umowy zlecenia. Oczywiście, na rynku pracy wciąż istnieje szara strefa, ale systematycznie się ona zmniejsza. Ostatnie dane mówiły o 900 tys. cudzoziemców odprowadzających składki na ZUS. Według szacunków przedstawionych przez firmę Personnel Service SA, w pierwszym kwartale tego roku liczba ta przekroczy 1 mln.

- Warto jednak podkreślić, że jak wynika z naszego „Barometru Polskiego Rynku Pracy”, pracownicy z Ukrainy wykonują w Polsce głównie pracę fizyczną - wskazuje tak aż 71 procent respondentów. Co piąty Ukrainiec pracował w usługach, 5 procent umysłowo, a tylko niecały 1 procent to kadra zarządzająca. Mimo wykonywania prac fizycznych pracownicy z Ukrainy mogą liczyć na niezłe zarobki - tłumaczy Krzysztof Inglot, ekspert ds. rynku pracy Personnel Service. W 2021 roku co czwarta osoba z Ukrainy zarabiała na rękę od 2,6 do 3 tys. zł netto miesięcznie.

Ci, którzy przyjechali pięć, sześć czy dwadzieścia lat temu, ściągają do Polski swoje rodziny. Nie tylko dlatego, że w Polsce zarabia się więcej i żyje lepiej, także dlatego, że na Ukrainie jest coraz niebezpieczniej.

Olena, 40 lat. Pochodzi ze Lwowa, przyjechała do Polski 20 lat temu. Miała studiować teologię, ale skoczyło się na politologii.

- Potem studiowałam jeszcze administrację i tak jakoś wyszło, że tu zostałam - opowiada kobieta. Założyła rodzinę, wyszła za mąż za Ukraińca zadomowionego już w Polsce. Pracuje, wciąż utrzymuje kontakt z rodziną, która została na Ukrainie.

- Trzeba pamiętać o tym, że wojna na Ukrainie trwa od ośmiu lat. Tyle tylko, że nie mówiono o niej tyle, co dzisiaj, ale rozumiem to, bo ile można o tym mówić? Byliśmy wdzięczni polskim politykom za wsparcie podczas Majdanu. Pojechali tam, opowiedzieli światu, jak naprawdę wygląda sytuacja, bo mam wrażenie, że długo mówiły o niej osoby przypadkowe albo rosyjska propaganda. Teraz też jesteśmy wdzięczni Zachodowi za wsparcie moralne i materialną pomoc - mówi Olena. I tłumaczy, podobnie jak Tatiana, że na Ukrainie panował do tej pory spokój. Nikt nie panikował, przez osiem lat przygotowywali się do tego, co dzieje się teraz. Doświadczeni wojskowi, którzy stacjonowali w Donbasie, robili szkolenia dla cywilów: uczyli ich, jak posługiwać się bronią, jak udzielać pierwszej pomocy, jak zachowywać się w czasie nalotu czy ostrzału.

Juri Zabijaka, gdańszczanin z Odessy, nauczyciel historii, wiceprzewodniczący Gdańskiej Rady Imigrantów i Imigrantek, tak mówił portalowi miasta Gdańsk:

„Jest mobilizacja i przekonanie, że jeśli Rosjanie wejdą, to pożałują tego, tak jak pożałowali swojej inwazji na Afganistan. Ja przez pięć lat służyłem w wojsku, mam stopień oficerski i przyjaciół w ukraińskiej armii. Rozmawiam z nimi. Mówią: Jura, damy im łupnia, nasza ziemia będzie usłana rosyjskimi grobami. Tak to wygląda na całej Ukrainie, i w zachodniej części, i we wschodniej. Jest zjednoczenie społeczeństwa w obliczu zagrożenia. Nie wiem, jakie są kalkulacje Rosjan. Jeśli zaatakują, Ukraina ich powita należycie i znienawidzi na pokolenia”.

Z kolei tygodnik „NW” pisze, że w ukraińskich szkołach dzieci mają ćwiczenia z ewakuacji, uczą się, jak wygląda mina. Zwykli Ukraińcy masowo kupują broń, najczęściej gładkolufową i cywilne wersje karabinków kałasznikowa.

W ukraińskich mediach społecznościowych pełno zdjęć tych, którzy już ją mają, i pytań, jak ją zdobyć. Podobno oblężenie przeżywają ukraińskie strzelnice. Weteran wojny w Donbasie Leonid Ostalcew, właściciel pizzerii Veterano, wszystkim tym, którzy zdecydowali się w ostatnim czasie nabyć broń, zaoferował darmową pizzę.

„Tak więc osobiście chcę podziękować tym obywatelom, którzy czując niebezpieczeństwo nieadekwatnych ruchów naszego popieprzonego sąsiada, podejmują słuszną decyzję i stają się posiadaczami broni. [...] I nie zapomnij o ważnej rzeczy! Broń bez odpowiedniego przeszkolenia to dużo żelaza i plastiku, więc idź i trenuj” - napisał na Facebooku.

- Wiemy, że musimy walczyć sami, że nikt tego za nas nie zrobi, nikt za nas nie obroni naszej ziemi, bo przecież nie oddamy im kraju - mówi Olena. Jej zdaniem, Putin robi, co robi, bo chce utrzymać się u władzy. Zawsze w takiej sytuacji znajdował sobie wroga, wcześniej to była Gruzja, teraz padło na Ukrainę, w ogóle Zachód.

- Rosjanie wierzą w jego narrację - „Zachód chce nas zniszczyć”. Oni tam nie mają żadnego innego przekazu, wszystkie media są w rękach Kremla. Nasze rodziny, nawet jeśli miały bliskich w Rosji, już z nimi nie rozmawiają. Nie ma o czym, oni mają mózgi przeżarte przez kremlowską propagandę - zauważa kobieta. I dodaje, że Ukraińcy nie oddadzą łatwo skóry. Nie poddadzą się bez walki.

W środę Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony podjęła decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego na terenie całej Ukrainy. Tę decyzję musi teraz zatwierdzić Rada Najwyższa.

- Decyzja zapadła. Zgodnie z przepisami Rada Najwyższa powinna tę decyzję zatwierdzić w ciągu 48 godzin - oznajmił Ołeksij Daniłow, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony na briefingu po posiedzeniu rady bezpieczeństwa.

Ograniczenia związane z wprowadzeniem stanu wyjątkowego będą się różnić w zależności od regionu. - Co się tyczy obwodów donieckiego i ługańskiego, tam obowiązuje specjalny tryb prawny, regulowany naszym ustawodawstwem, to jest trochę inna strefa prawna. Tam stan nadzwyczajny nie będzie wprowadzony. Tam, niestety, stan nadzwyczajny jest już od dawna, od 2014 r. - powiedział Daniłow. I dodał, że stan wyjątkowy został wprowadzony na 30 dni i może zostać przedłużony, ale nie wpłynie w żaden sposób na życie większości obywateli. - Będzie to wzmożona ochrona porządku publicznego i obiektów służących utrzymaniu ludności i gospodarki narodowej, mogą to być ograniczenia w ruchu drogowym, dodatkowe kontrole pojazdów, sprawdzanie dokumentów osób - mówił Daniłow.

W różnych regionach kraju stan nadzwyczajny może się różnić i w zależności od „kwestii i zagrożeń, które mogą się pojawić, będzie wprowadzany albo bardziej zaostrzony, albo łagodniejszy stan nadzwyczajny”. Lokalnie mogą być podejmowane decyzje o wprowadzeniu godziny policyjnej. Stan wojenny w kraju zostanie wprowadzony tylko wtedy, kiedy będzie taka konieczność. Na razie, według Daniłowa, jej nie ma.

Tak było w środę. W czwartek wszystko się zmieniło. Na Ukrainie pojawiły się rosyjskie czołgi, na niebie - myśliwce. Rozpoczęła się regularna wojna.

- Na naszą ziemię przyszedł napastnik. Ukraina jest atakowana z powietrza i ziemi. Potrzebna jest solidarność narodowa. Musimy utrzymać państwowość naszego kraju - powiedział na konferencji prasowej prezydent Ukrainy.

Wołodymyr Zełenski poinformował o wprowadzeniu amnestii dla osób, które podejmą się walki o kraj.

- Zdejmujemy sankcje ze wszystkich obywateli Ukrainy, którzy z bronią w rękach będą walczyć w wojskach obrony terytorialnej - oznajmił. Zaapelował do swoich rodaków o pomoc żołnierzom i oddawanie krwi. Na Ukrainie wprowadzono stan wojenny.

Vlad, 46 lat. Do Polski przyjechał spod Lwowa. Chciał lepszego życia dla rodziny, a tu mógł zarobić dużo więcej niż w swoim rodzinnym miasteczku.

- Na początku razem z trzema kolegami wynajęliśmy mieszkanie w Warszawie. Pracowaliśmy na budowach, codziennie rano przyjeżdżał po nas bus i zawoził do pracy - opowiada. Ale robota była sezonowa, zimą wracał do siebie, na Ukrainę. Coraz lepiej mówił w języku polskim, wiedział, że bez tego będzie tylko przybyszem zza wschodniej granicy. Z czasem dostał pracę w magazynie. Nie narzeka, zarabia prawie 3 tys. złotych.

- Jesienią dołączyła do mnie żona z córką. Żona dostała pracę w sklepie. Na razie wynajmujemy mieszkanie. Córka chodzi do polskiej szkoły, radzi sobie. Jeszcze na Ukrainie zaczęła uczyć się polskiego - opowiada. Pod Lwowem została jednak rodzina, o nich się tylko boi. Ostatnio oglądał w telewizji mera Lwowa.

- We Lwowie sytuacja jest stabilna. Zawdzięczamy to lwowianom, którzy wspólnie dbają o bezpieczeństwo w mieście. Na pewno wiecie, że wszystkie struktury policyjne rano nie funkcjonowały. Działają oddziały miejskie. W nocy około 1000 osób patrolowało ulice. Dzięki temu nie było żadnych prowokacji i Lwów normalnie żyje - mówił w TVP Info Andrij Sadowy.

- We Lwowie ani armia, ani milicja nie będą walczyć z ludnością. Jestem przekonany, że taka będzie postawa wojska też w innych miastach - dodał gospodarz Lwowa. Zdaniem mera, aby konflikt zakończył się szybko, potrzebna jest twarda postawa Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.

- Bo mamy bardzo twardą pozycję Rosji, która może wszystko zrobić, żeby nie było spokoju na Ukrainie - podkreślał Sadowy.

Vlada trochę te słowa uspokoiły. Rozmawiał też z bratem i ojcem. Obaj są dobrej myśli. No i widzi, że Zachód się Kremla nie przestraszył. Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia, Kanada, Wielka Brytania nałożyły sankcje na Rosję.

- Może Putin jednak się przestraszy? - zastanawiał się Vlad.

Czy aby na pewno? Jak w środę donosił amerykański „Newsweek”, powołując się na swoje źródła w wywiadzie, administracja prezydenta Joego Bidena poinformowała ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, że Rosja prawdopodobnie przygotowuje się do przeprowadzenia inwazji „na pełną skalę w ciągu najbliższych 48 godzin”. Z kolei ukraińskie źródło z otoczenia Wołodymyra Zełenskiego również potwierdziło „Newsweekowi”, że takie ostrzeżenie się pojawiło.

Zdaniem ekspertów z Pentagonu inwazja objęłaby rosyjskie naloty, ostrzał pociskami manewrującymi i następnie przeprowadzenie inwazji naziemnej. Tyle tylko, że takich ostrzeżeń przed potencjalnym atakiem Rosji na Ukrainę było już w przeszłości kilka. Media, bazując na przeciekach, podawały wcześniej informacje o konkretnych datach możliwej inwazji. Informowano chociażby o 16 lutego jako dacie, kiedy Rosjanie mają wejść na teren Ukrainy.

Tym razem czarny scenariusz się sprawdził. Vlad wydawał się zdruzgotany.

- Wierzyłem, że do tego nie dojdzie. Naprawdę! - powiedział tylko.

Andrzej, 26 lat. Pochodzi z Sumy, miasta w północno-wschodniej części Ukrainy nad rzeką Pseł, przy granicy z Rosją, to stolica obwodu sumskiego. Skończył na Ukrainie podstawówkę, pracował w sklepie z materiałami budowlanymi. I bardzo chciał wyjechać. Przeczytał w gazecie ogłoszenie, że poszukiwani są pracownicy w Polsce, skontaktował się z mężczyzną, który organizował takie wyjazdy. Od 6 lat wynajmuje mieszkanie w Krakowie, pracuje w jednej z restauracji jako kucharz.

- Nie narzekam. Żyje mi się dużo lepiej niż na Ukrainie. I bardzo się cieszę, że wyjechałem dalej niż do Kijowa, w Polsce to jednak zupełnie inny świat - mówi. Na Ukrainie została rodzina. Mimo że mieszkają tak blisko granicy z Rosją, na razie jest spokojnie, ale, tak, czuć narastające napięcie.

- Dzisiaj z nimi rozmawiałem. Mówili, że nic im nie zagraża, jeśli jednak to się zmieni, będę chciał ich ściągnąć do Polski. Tyle mogę dla bliskich zrobić - tłumaczył w środę Andrzej. Wczoraj nie odbierał telefonu.

Polska szykuje się na przyjęcie uchodźców uciekających przed wojną. Ilu może ich być? Nawet milion. Ukraińcy mieszkający w Polsce czekają na rozwój sytuacji, wierzą, że Ukraina zwycięży.

Współpraca: Michał Skorupa

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl