W Ameryce ludzie nigdy się nie poddają

Joanna Rutkowska, Korespondencja z USA
Marcin Wrona, krakowianin, „zasiedział się” w USA
Marcin Wrona, krakowianin, „zasiedział się” w USA Andrzej Banas
Cały świat - prócz pandemią - żyje teraz wyborami prezydenckimi w USA. My zamiast na polityce, skupimy się na podróżach - ale tych po USA właśnie. Rozmawiamy z korespondentem TVN w USA, Marcinem Wroną, który wraz ze swoimi dziećmi - Mają i Jankiem - napisał książkę „Wroną po Stanach”.

Skąd pomysł na tę książkę?

Pukał do drzwi przez kilka lat i nic. Co jakiś czas myślałem sobie „Wrona, ty leniu, rusz się wreszcie”. Coś naskrobałem kilka lat temu, ale schowałem do szuflady - aż wreszcie nastał 2020. Rok do innych niepodobny, o czym, niestety, wszyscy wiemy. I nagle okazało się, że ten przeklęty rok zrobił w moim życiu miejsce na dokończenie czegoś, co rodziło się od dawna.

Co to za książka?

Zdecydowanie nie jest to ani przewodnik, ani encyklopedia, ani książka kucharska. To jest takie trochę poplątanie z pomieszaniem - czyli tak jak moje życie. Z dumą opowiadam wszystkim, że byłem w 49 z 50 amerykańskich stanów. Wreszcie przyszedł czas na to, żeby się podzielić tymi przeżyciami i przygodami. Absolutnie nie chcieliśmy z dzieciakami pisać o planowaniu podróży, wyliczać atrakcji turystycznych. Książka w pewnym sensie jest pokazaniem tego, co nam - Mai, Jankowi i mnie - podoba się w Ameryce i gdzie chcielibyśmy żyć.

Czym są dla ciebie podróże?

Jeśli ktoś chciałby zrobić mi krzywdę i odebrać radość życia, wystarczy zakazać mi podróżowania! Jestem zdecydowanie człowiekiem, który uważa, że to, co się w życiu liczy - to nie mieć, ale doświadczyć. Czyli podróżować, poznawać, uczyć się. Mogę całe życie spędzić w ruchu - nie ma znaczenia, czy mam przemieszczać się samochodem, motocyklem, pociągiem czy samolotem. Byle być w ruchu. No i byle nie na statku - wystarczy 15 minut na wodzie i jestem zielony jak ogórek.

Wrona musi być ciągle w ruchu. Jakie są twoje ulubione miejsca?

Śliczne, ciepłe i spokojne. Ostatnio zakochałem się w Ocean Springs w stanie Mississippi - to urokliwe malutkie miasteczko nad Zatoką Meksykańską. Ale zdecydowanie o palmę pierwszeństwa walczą u mnie Floryda i Hawaje. Moje serce coraz bardziej bije w duchu ALOHA. Upodobałem sobie Wielką Wyspę, bo tam ciągle jest dość mało turystów i można w ciszy wsłuchiwać się w szum oceanu.

Podróżujecie całą rodziną?

Jest z tym coraz większy kłopot. Moja córka Maria, czyli Maja - tak na siebie mówi, odkąd wypowiedziała pierwsze słowa - ma już 17 lat. Czyli jest dorosłą kobietą - spędzanie czasu z tatą i bratem jej nie kręci. Rok temu odmówiła wyjazdu z nami na Hawaje i polecieliśmy sami z Jankiem. W tym roku się udało i razem przemierzaliśmy amerykańskie południe. Camper? Wow! To moje marzenie, ale, niestety, finansowo nieosiągalne. Tak naprawdę mam dwa marzenia na „bardzo stare lata”. Jedno to właśnie podróż po Ameryce camperem, drugie - szwendanie się ze stanu do stanu na wielkim ryczącym motocyklu.

Czy przy okazji powstawania książki poznawałeś też miejscową kuchnię?

W każdym rozdziale jest przepis na jakąś potrawę, która mnie kojarzy się z danym miejscem. W rozdziale, w którym piszę o Chicago, pojawiają się placki ziemniaczane z gulaszem - no bo za każdym razem, jak odwiedzam to mega polskie miasto w Ameryce, gnam w te pędy do dobrych rodzimych restauracji i wciągam, co się da i za czym tęsknię. Jednak bez względu na układ dań zawsze jest wśród nich placek po węgiersku. No i dlatego znalazł się w książce.

A sam ugotujesz gulasz?

Gdy nastawiłem garnek z gulaszem, zajrzałem do biura, by napisać część książki o gulaszu właśnie. No i piszę, aż tu nagle do biura wbiega Maja i krzyczy „PALI SIĘ”. Tak mi wena wystrzeliła, że spaliłem - i gulasz, i garnek.

Ile lat mieszkasz w USA?

Przyleciałem do Waszyngtony w 2006 roku, na dwuletni kontrakt. No i się zasiedziałem. Maja miała trzy latka, a Janek urodził się w Ameryce. I to Janek w kółko powtarza: chcę mieszkać w Polsce.

Czy tobie byłoby ciężko wrócić na stałe do Polski?

Czuję w kościach, że starość spędzę w ojczyźnie. W Ameryce lubię różnorodność i to, że ludzie nigdy się nie poddają, a wkurza mnie prowizorka, brud i to, że Ameryka stała się droga.

Lubisz uśmiech Amerykanów?

Jeśli masz w Ameryce prawdziwych przyjaciół, to ten trochę fasadowy, powierzchowny uśmiech nie przeszkadza - a wręcz ułatwia życie. Wolę, jak ktoś jest miły, nawet tak automatycznie. Myślę sobie wtedy: „Wrona, weźże też się uśmiechnij!”.

Rozmawiała Joanna Rutkowska

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W Ameryce ludzie nigdy się nie poddają - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl