Na zatopionego fiata sienę, głęboko na dnie Odry natrafił Marcel Korkuś, płetwonurek ekstremalny, który specjalizuje się w eksploracji trudno dostępnych miejsc.
- Po przepłynięciu 20 kilometra na ekranie sonaru pojawił się charakterystyczny obiekt. Okazało się, że to samochód - relacjonuje Marcel Korkuś, który w trakcie odkrycia dysponował już tylko rezerwą gazu.
Nurek uznał, że dalsze nurkowanie jest niebezpieczne. Zdecydował się opuścić kamerę podwodną. Choć auto pasowało zarysem do opisu poszukiwanego fiata sieny, to początkowo trudno było o jego identyfikację. Samochód był w całości pokryty małżami i osadzony głęboko w mule. Wszystkie jego szyby były zamknięte.
Kilka dni później, Marcel Korkuś zanurkował drugi raz. Potwierdził, że to fiat siena o numerze rejestracyjnym SZ 36416, który należał do Marcina Sakowicza, mieszkańca Zabrza, zaginionego 17 lat temu. O sprawie powiadomił policję.

Specjalistyczna Grupa Ratownictwa Wodno-Nurkowego "Opole", przy wsparciu strażaków z JRG Krapkowice oraz OSP Obrowiec wydobyła wrak samochodu z dna rzeki. Znajdowało się w nim dużo mułu. Kluczyki z samochodu wciąż znajdowały się w stacyjce.
- Dokładne oględziny wnętrza pojazdu wykazały, że znajdują się tam ludzkie szczątki - informuje Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu. - Samochód należał do mieszkańca województwa śląskiego, który zaginął w 2005 roku. Teraz, Prokuratura Rejonowa w Strzelcach Opolskich, która prowadzi śledztwo w tej sprawie, zleci badania genetyczne szczątków by potwierdzić do kogo one należały. Materiał porównawczy zaginionego mężczyzny jest zabezpieczony.
Wiele wskazuje na to, że szczątki należą do Marcina Sakowicza z Zabrza, który 12 kwietnia 2005 roku wyszedł z domu ubrany w czarną skórzaną kurtkę i brązowe sztruksy. Feralnego dnia miał pójść do banku, żeby zapłacić na studia, a następnie pojechać na kurs operatora wózka widłowego. Tam jednak nie dotarł. Od tego czasu nigdy nie nawiązał kontaktu z rodziną.
Sprawę szeroko opisywał wtedy Dziennik Zachodni. Rodzina Marcina Sakowicza, który miał żonę i półtoraroczną córkę, odchodziła od zmysłów.
- Nie mamy z nim żadnego kontaktu, nawet najmniejszej wiadomości – relacjonowała wtedy pani Iwona, żona zaginionego. - Nie zabrał paszportu ani żadnej większej sumy pieniędzy. Po prostu zniknął.
Żona i mama Marcina uczestniczyły nawet w programie telewizyjnym „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Ale bez rezultatu.
– Nigdy takie sytuacje nie miały miejsca, żeby nie wrócił do domu. Jak się spóźnił, to godzinę. Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat – mówiła zrozpaczona małżonka.
- Czekamy na ciebie, wracaj – mówił ojciec, pan Zdzisław, przyznając że córka bardzo tęskni za swoim tatą.
Prokuratura Rejonowa w Strzelcach Opolskich prowadzi śledztwo pod kątem nieumyślnego spowodowania śmieci. Jedna z hipotez, która przyjęli śledczy zakłada, że mógł to być akt samobójczy. To jednak wymaga weryfikacji.
