Gdyby Pan Profesor miał porównać rok 1945 we Wrocławiu i we Lwowie, które miasto wygrałoby rywalizację?
To zależy. W 1945 roku Lwów nie był zniszczony. Z kolei znaczna część Wrocławia, ale także i Głogowa czy Kołobrzegu była w ruinie. Do tego trzeba doliczyć późniejsze rabunki. Lecz i tak porównanie wypada na korzyść Wrocławia. Dlaczego Warszawa tak długo nie chciała inwestować w Ziemie Odzyskane? Nie tylko z powodu tymczasowości, z którą mieliśmy do czynienia aż do podpisania umowy o uznaniu zachodniej granicy z kanclerzem Willym Brandtem. Ale przy każdej okazji zaznaczano, że "i tak macie lepiej". W mojej ocenie rany powojenne doleczyliśmy dopiero przez ostatnie 10 lat. Ale i tak, mimo potwornych zniszczeń i rabunków, choć to trudne porównanie, wybrałbym Wrocław i Dolny Śląsk z powodu większego potencjału, który tutaj pozostał.
Czy rzeczywiście było tutaj lepiej?
Oddano to w sposób humorystyczny w filmie "Sami swoi" Sylwestra Chęcińskiego. Słowa Leonii Pawlak zostały przerysowane, ale można w nich odczytać różnice w poziomie cywilizacyjnym. Doskonałym przykładem są wypowiedziane przez nią kwestie: "Co to za dom? Nawet pieca ni ma. Upiec - upieczesz. A gdzie spać?" albo "Jeszcze żeby tej elektryki nie było, to byłabym już spokojna". W poniemieckich wsiach zasiedlanych w pasie zachodnim, najczęściej przez osadnictwo wojskowe, były na przykład pompy wodne w kuchniach, więc nie trzeba było chodzić do studni. No i w większości domów były już łazienki. Różnice zresztą widać już było przed wojną, o czym pisał między innymi podpułkownik Stefan Mossor, który pod kierownictwem generała Tadeusza Kutrzeby w oparciu o roczniki statystyczne opracował na przełomie 1937 i 1938 roku "Studium planu strategicznego Polski przeciw Niemcom". Granicę pomiędzy zachodem a wschodem kraju wytyczał San. Na Kresach Wschodnich 1 kilowatogodzina przypadała rocznie na osobę (obecnie potrzeba kilkaset kilowatogodzin miesięcznie na mieszkanie - przypis redakcji). Tam też analfabetyzm dotyczył ponad 25 procent populacji. Na mapie sieci połączeń kolejowych Dolny Śląsk był niemal czarny od gęstości torów, a na Kresach Wschodnich - były to pojedyncze linie. Na Polesiu mieliśmy drewniane kurne chaty bez światła. Mieszkańcy tamtejszych terenów wybierali często karierę wojskową. Jechali do miasta i... po raz pierwszy w życiu widzieli schody.
Poziom cywilizacyjny to jedno, ale przesuwając granicę na zachód, straciliśmy Kresy Wschodnie z ich niepowtarzalną kulturą.
To prawda, ale w konsekwencji II wojny światowej staliśmy się państwem o dość jednolitej strukturze etnicznej. Przywoływany już przeze mnie pułkownik Stefan Mossor określił wschodnią granicę strategicznego tułowia Polski także na Sanie. W zachodniej części mieszkało więcej Polaków. Gdyby w skład naszego kraju po II wojnie światowej weszły Kresy, prędzej czy później na tamtejszym pograniczu wybuchłaby wojna domowa, podobna do tej, która w latach 90. miała miejsce na terenach byłej Jugosławii. Szczególnie biorąc pod uwagę naszą przeszłość jako imperium. Przesunięcie granic na zachód ułatwiło zrozumienie nam własnej roli jako średniego państwa w Europie. Nie mamy problemów z identyfikacją narodowościową. Przedstawiciele mniejszości narodowych o radykalnych poglądach są dobrymi obywatelami Polski. A wszelkie napięcia na tle narodowościowym widać na przykład w Przemyślu.
Jeśli zniszczenia wojenne Wrocławia były tak potworne, to może przegrywa on ze Lwowem pod względem architektury?
Lwów jest przepięknym miastem. Mamy tam perły architektury barokowej i słynną secesję lwowską. W przypadku Wilna - to prowicjonalne miasto rosyjskie. Jednak z tych trzech miast to właśnie Wrocław figuruje w każdej pozycji dotyczącej architektury, jaka wydawana jest na świecie. We wszystkich niemal podręcznikach znajdziemy Maxa Berga i przykłady wrocławskiego modernizmu, jak Halę Stulecia - Jahrhunderthalle i dawny dom handlowy Kameleon. I w tym przypadku Wrocław góruje nad Lwowem czy Wilnem. Wrocławianin odnajdzie się doskonale w Berlinie, który jest zbudowany bardzo podobnie do stolicy Dolnego Śląska. Lwowianin być może czułby się tam zagubiony, ale najpewniej idealnie dopasowałby się do atmosfery panującej w Wiedniu. Jedno, czego żałuję, to pomniki lwowskie, których część, zamiast do nas, trafiła do innych polskich miast. Oczywiście jeden z nich stoi u nas na Rynku - to pomnik hrabiego Aleksandra Fredry. Niestety, pomnik Jana III Sobieskiego "przechwycił" Gdańsk, a Tadeusz Kościuszko "wylądował" w Krakowie.
Czy więc na Kresach Wschodnich nie było żadnego przemysłu?
Na terenie Galicji w okresie międzywojennym mieliśmy Borysławsko-Drohobyckie Zagłębie Naftowe. A na przykład w samym Lwowie dominował przemysł skórzany i metalowy. Jednak moim zdaniem to miasto tak naprawdę straciło na tym, że w okresie międzywojennym przestało być stolicą prowincji. A tamtejszy przemysł nie mógł się równać z tym na Ziemiach Odzyskanych.
To może rolnictwo na wschodzie było bardziej efektywne niż na zachodzie?
Na Kresach Wschodnich w znacznej części mamy czarnoziemy, a więc doskonałe tereny do uprawy. Rolnicy mawiali, że na Wołyniu wystarczyło zasadzić nawet kamień, a "zakiełkuje". Z kolei na Polesiu chodzili łowić ryby kijami. Jak? Było ich tak dużo, że bez trudu ogłuszano kilka sztuk, które pływały przy brzegu. Ale to Wielkopolska dostarczała II Rzeczypospolitej więcej zboża. Z pamiętników wojskowych z Korpusu Ochrony Pogranicza wynika, że to oni mieli - jako pierwsi na Polesiu! - planowo sadzić drzewa owocowe, tworząc sady. Choć moim zdaniem ta opinia jest lekko przesadzona, to i tak pokazuje przepaść między wysoko zorganizowanym rolnictwem na zachodzie i zacofanym na wschodzie Polski.
A przestępczość? Większa była na Kresach Wschodnich czy na Dolnym Śląsku?
Myślę, że na Kresach. W okresie międzywojennym mieliśmy dwie słynne szkoły złodziei: warszawską i lwowską. Poza tym na Kresach Wschodnich kwitł przemyt i kombinowanie na granicy prawa. Przykładem jest nagminnie łamany monopol solny. Mieszkańcy kradli drewno, warzyli sól i dzięki temu podwyższali swój poziom życia niemal dwukrotnie. I zamiast wódki pili denaturat. Z kolei Wrocław, po Berlinie, był uważany za miasto dekadenckie. Wiele dodał do tego obrazu mój kolega, Marek Krajewski.
A co z nauką i kulturą?
No cóż, liczby mówią same za siebie: Wrocław miał więcej noblistów niż Lwów. Ale w tym przypadku możemy czuć się następcami Breslau i spadkobiercami Lwowa. Po wojnie stosowano przesiedlenia równoleżnikowe, co oznacza, że mieszkańcy Lwowa osiedlili się we Wrocławiu. To oni są matkami i ojcami naszej dzisiejszej nauki, szczególnie medycyny, prawa i nauk humanistycznych. Do nas trafiło Ossolineum i Panorama Racławicka. I to ta elita lwowska określiła wyobrażenie Polski o Wrocławiu.
Które z polskich ugrupowań politycznych w 1945 roku sprzeciwiało się przesunięciu granic na zachód?
W tej kwestii wszystkie partie polityczne były zgodne. Nawet Obóz Narodowo-Radykalny się na to zgadzał. W ramach Delegatury Rządu na Kraj działał m.in. Instytut Bałtycki, który zajmował się problematyką gospodarczą Pomorza i możliwościami jego zagospodarowania, gdy stanie się ono polskie. Dzięki temu rząd wiedział, jak zagospodarować Ziemie Odzyskane. Opisał to zresztą Andrzej Bolewski - profesor krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej i uczestnik rokowań w Poczdamie - w swojej książce "Z drogi do Poczdamu".
Więc ostateczny wybór: Wrocław czy Lwów?
Zacytuję marszałka Józefa Piłsudskiego "Polska jest jak obwarzanek - najlepsze po brzegach". I w okresie międzywojennym i teraz to powiedzenie jest prawdziwe. Kresy są piękne z niepowtarzalną przyrodą, ale poziom cywilizacyjny był tam niższy niż na wsi i miastach Dolnego Śląska. Nie należy zapominać o sentymencie, którym darzymy miejsca dzieciństwa. Dlatego też zapewne idealizujemy Kresy. Ale już i teraz we Wrocławiu wytworzyło się poczucie przywiązania. Kim jesteśmy? Wrocławianami. Powinniśmy pamiętać o niemieckiej przeszłości miasta, jak i o jego lwowskich korzeniach. A osobiście wolę Karkonosze i Kotlinę Kłodzką niż stepy kresowe.