Jednak oficjalne stanowisko archidiecezji brzmiało następująco: Kościół nie musi nikogo przepraszać, bo jest jak zdradzona żona. Czyli jest ofiarą. To bardzo dyskusyjne i naciągane wyjaśnienie, ale przeszło wówczas bez większego echa. Ta strategia okazuje się całkowicie bezużyteczna, gdy przychodzi się tłumaczyć ze skandalu pedofilskiego i ukrywania przestępców w sutannach przed wymiarem sprawiedliwości. Kościół rozumiany jako korporacja duchownych nie jest żadną ofiarą. Kościół rozumiany jako wspólnota wiernych też do końca nie jest ofiarą, bo wielu wiernych przymyka nawet dziś oczy na występki księży albo je lekceważy.
W tym kontekście ujawnienie homoseksualnych skłonności kard. Gulbinowicza jest ciosem i we wrocławski Kościół, i w tych wiernych, którzy darzą go olbrzymim szacunkiem. Kardynał jest bardzo sędziwym człowiekiem, wycofał się z oficjalnego obiegu i można przypuszczać, że dożyłby swoich dni w spokoju, gdyby nie nieoczekiwanie brutalna fala rozliczeń. Szczerze mówiąc, te informacje mnie nie zaskoczyły. Kardynał zasłużenie cieszył się opinią człowieka wybitnego, a przy tym niesłychanie dowcipnego i ciepłego. Niewiele osób potrafiło się oprzeć jego urokowi. Tajemnicą poliszynela była jego słabość do młodych mężczyzn. Ponad 30 lat temu uczestniczyłem w kameralnej mszy św. odprawianej przez ks. Gulbinowicza, któremu asystowało kilku kleryków. Najważniejszą funkcję pełnił młodzieniec o niesamowitej wręcz urodzie. Nigdy potem nie spotkałem tak przystojnego mężczyzny. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że to aż nieprzyzwoite, wręcz pachnie grzechem.
Najwidoczniej pękła dziś psychologiczna bariera. Wiele wskazuje na to, że Polacy mają dość zakłamania ważnych ludzi Kościoła.
