Rywalizujące w cyklu WTA tenisistki po Wimbledonie zwykle przenoszą się na korty twarde, bo na tej nawierzchni rozgrywana jest kolejna wielkoszlemowa impreza - US Open.
Igrzyska w Paryżu zaburzyły ten cykl, bo olimpijska rywalizacja oznacza powrót na korty ziemne. Kompleks im. Rolanda Garrosa na przełomie maja i czerwca jest areną French Open.
Niektóre tenisistki, na czele z Białorusinką Aryną Sabalenką i Tunezyjką Ons Jabeur, zdecydowały się nawet zrezygnować z igrzysk. Polki takiego scenariusza nie brały pod uwagę.
"To będą moje trzecie igrzyska i powód do refleksji. Życie w wiosce olimpijskiej to dla mnie jedno z większych wydarzeń. Nie mogę się doczekać, to coś fantastycznego" - powiedziała Linette.
"Jak na początku roku, po Australian Open, okazało się, że mam szansę na olimpijską kwalifikację to był to taki fajny bodziec. Nigdy nie byłam, a jak to się mówi, każdy sportowiec chociaż raz powinien zagrać. Dla mnie to będzie zupełnie nowe doświadczenie i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, poczuć na własnej skórze, jak to wygląda" - przyznała Fręch.
W Wimbledonie obie odpadły w pierwszej rundzie singla. W deblu Linette przegrała drugi mecz, a Fręch ponownie uległa w pierwszym.
Na kortach ziemnych 15 lipca rozpocznie się turniej w Budapeszcie, w którym zamierza wystartować Fręch. Tydzień później zacznie się rywalizacja w Pradze. W stolicy Czech obie planują zagrać.
"Zazwyczaj na mączce potrzebuję turniej, dwa, żeby ponownie wejść w rytm ciężkiej pracy" - powiedziała Linette.
"Największa zmiana to poruszanie się. To jest coś zupełnie innego. Inny but, inne trzymanie, hamowanie. Proces, aby bez żadnych boleści przejść na mączkę trwa tydzień, półtora" - zdradziła Fręch.
Start olimpijskiej rywalizacji w tenisie przewidziano na 27 lipca.
Z Londynu Wojciech Kruk-Pielesiak. (PAP)
