Bez żadnych emocji
Wyrok nie jest prawomocny. Mirosław W. twierdzi, że nie pamięta, żeby podpalił żonę. Obciążają go jednak zeznania rodziny, w tym nieżyjącej już żony. Na salę rozpraw wszedł z kajdankami na rękach, w obstawie policji. Krótko przystrzyżony, w okularach, szczupły. Od ponad roku siedzi w areszcie. Kiedy sędzia odczytywała wyrok, z twarzy oskarżonego nie dało się odczytać żadnych emocji. Nikt z najbliższej rodziny nie pojawił się w sądzie.
Sąd stwierdził, że Mirosław W. działał w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia żony Bernadetty. Nie miał żadnych wątpliwości co do winy oskarżonego. Po ogłoszeniu wyroku dziennikarze zostali wyproszeni z sali. Uzasadnienie było niejawne.
CZYTAJ TAKŻE:
Wolbrom. Mąż podpalił żonę. Dzieci nie mają teraz ani mamy, ani taty, ani domu
Wolbrom. Jest akt oskarżenia dla mordercy żony
Nieobliczalny po wódce
Pięcioosobowa rodzina mieszkała w małym domu w Wolbromiu. Nie było tam większych konfliktów. Mężczyzna jednak pił i wtedy stawał się nieobliczalny.
Feralnej nocy wrócił późno do domu. Był pijany. Przebieg zdarzeń znany jest dzięki relacji dzieci i żony.
- To mój nietrzeźwy mąż oblał mnie benzyną i podpalił - wyznała strażakom Bernadetta W., zanim zajęli się nią wezwani lekarze.
Wcześniej jej dzieci - obecnie 18-letni Albert i 15-letnia Kamila - słyszały awanturę w pokoju rodziców (Mirosław W. był ich ojczymem). Syn i córka pobiegli, próbowali zapobiec tragedii, chcąc wyrwać zapalniczkę z ręki mężczyzny, a potem gasili płonącą kobietę. Poparzenia były bardzo rozległe, chociaż początkowo Bernadetta była przytomna. Jeszcze zdążyła zadzwonić na policję i do kuzynki. Wskazała też miejsce, gdzie udał się mąż. Faktycznie tam leżał pijany. Miał 1,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Został zatrzymany.
Polał benzyną żonę
Mirosław W. nie przyznawał się do winy. Zasłaniał się upojeniem alkoholowym i niepamięcią. W kolejnych zeznaniach próbował się usprawiedliwiać. Twierdził, że został sprowokowany, bo żona od lat go poniżała i ośmieszała. Rzekomo chciał ją tylko wystraszyć. Polał benzyną i miał w ręce zapalniczkę, ale nie wie, co się stało później.
- Nie pamiętam, czy żona się broniła i jak doszło do jej podpalenia - zeznawał na swoim procesie.
Podczas pożaru doznał tylko lekkich oparzeń. Najmłodsza, wspólna córeczka małżeństwa, teraz 5-letnia Jadzia miała poparzone ręce. Kobieta została przetransportowana helikopterem do szpitala Rydygiera w Krakowie, gdzie lekarze ponad dwa miesiące walczyli o jej życie.
Rodzina cały czas żyła nadzieją. Stan pacjentki raz się poprawiał, raz pogarszał. Zmarła 1 listopada zeszłego roku. Miała poparzone 70 proc. ciała.
Dzieci mieszkają teraz razem z babcią w komunalnym mieszkaniu. Ich dom rodzinny spłonął.
- Radzą sobie jakoś. Albert gra w Przeboju Wolbrom, Kamila tańczy w zespole w domu kultury - opowiada znajomy rodziny. - Tylko, że kolejny raz zasiądą do wigilii bez swojej mamy - dodaje.
Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!
WIDEO: Świąteczne targi na krakowskim Rynku
Źródło: TVN