Damianek to jej czwarte dziecko. Każde ma innego ojca. Najstarsza córka jest w rodzinie zastępczej. Kolejne zostawiła w szpitalu, a następne w „oknie życia”. Chłopczyk urodził się w styczniu. Prokuratorom mówiła, że chciała go wychować. Myślała, że się zmieni i będzie dobrą matką. „Taka mała iskierka” - powiedziała o synku podczas jednego z przesłuchań.
Ojcem Damianka jest jej konkubent, Bartłomiej. Byli ze sobą od pięciu lat. To on – twierdziła podczas przesłuchania – chciał, żeby pozbyła się chłopca. Czekał tylko, aż MOPS wypłaci jej 2500 zł zasiłku na dziecko.
W sobotę 9 lutego po godzinie 16.00 byli na spacerze, przy ul. Gagarina na Muchoborze. Pokłócili się i on gdzieś poszedł. Wtedy wpadła w szał. „Nie myślałam logicznie, miałam wirówkę w głowie” - mówiła na przesłuchaniu w prokuraturze. - Podniosłam dziecko do góry i zastanawiałam się kogo bardziej kocham, jego czy Bartka.
Dziś w sądzie nie podtrzymała tych wyjaśnień.
Dziwne zachowanie kobiety zauważyła Dorota W., która akurat samochodem wracała z mężem z zakupów. Wybiegła z auta. Barbara J., na jej widok, chwyciła chłopca i zaczęła uciekać. Pani Dorota zatrzymała nadjeżdżający samochód i jego kierowcę poprosiła o pomoc. Razem dogonili Barbarę J., odebrali jej dziecko, wezwali pogotowie i policję. Chłopczyk miał buzię całą we krwi i cicho płakał.
Po kilkunastu minutach ma miejscu był patrol policji. Za usiłowanie zabójstwa kobiecie grozi dożywocie. Badający oskarżoną lekarze są pewni, że Barbara J. nie ma problemów ze zdrowiem psychicznym. W chwili zdarzenia była poczytalna i mogła kontrolować swoje zachowanie. Teraz grozi jej dożywocie.
