Magdalena S. udawała, że pracuje sama i sama trudni się świadczeniem usług seksualnych. Zamieszczała erotyczne anonse w internecie. Prostytucja karana nie jest. Przestępstwem jest za to zarabianie na prostytucji, uprawianej przez kogoś innego. I ułatwianie komuś prostytucji. Dlatego gdy klient dzwonił – odpowiadając na anons – był przekonany, że umawia się na spotkanie z samą Magdaleną. Podawała mu adres jednego ze swoich mieszkań.
W rzeczywistości na miejscu czekała jedna z kobiet, zatrudnianych w biznesie pani Magdy. W śledztwie ustalono nazwiska pięciu z nich. W jednym z mieszkań znaleziono grafik kiedy, gdzie i która z nich pracuje. Połowę zarobku oddawały szefowej. Zarobione pieniądze zainwestowała w nieruchomości. Kupiła m. in. działkę pod Wrocławiem i mieszkanie na Partynicach, choć oficjalnie była to własność jej rodziców. Ale – według prokuratury – państwo S. nie mieliby szans zarobić aż tyle, by było ich stać na takie transakcje. Przez kilka lat zarejestrowani byli jako bezrobotni. Tak samo jak główna oskarżona Magdalena S.
W śledztwie najpierw przyznała się do winy. Tłumaczyła, że sama była prostytutką, ale potem zajęła się organizowaniem seksbiznesu i zatrudnianiem w nim innych kobiet. Zaprzeczyła tylko, by pieniądze na nieruchomości pochodziły z przestępstw. Przekonywała, że rodzice kupili je za własne oszczędności. Ona dołożyła to, co sama zarobiła na prostytucji. Na jednym z ostatnich przesłuchań odwołała przyznanie się do winy i odmówiła składania wyjaśnień. Do prania pieniędzy nie przyznała się mama Magdaleny S. Przyznał się za to ojciec.
Za sutenerstwo grozi pięć, a za pranie brudnych pieniędzy - 10 lat więzienia.
