32-letni przedsiębiorca z Głuchołaz stanął przed sądem w Prudniku za nieumyślne spowodowanie wypadku, w którym ranna została 50-letnia rowerzystka. Okoliczności wypadku i zachowanie sprawcy budzą sporo wątpliwości. W sądzie oskarżony przyznał się do winy, chociaż próbował tłumaczyć swoje zachowanie.
11 sierpnia tego roku około godziny 22.30 mężczyzna jechał swoim samochodem BMW drogą z Prudnika do Jarnołtówka. Tą samą trasą wracały po pracy do domów dwie mieszkanki Łąki Prudnickiej. Jechały na rowerach, jedna zza drugą. Obie miały jednoślady z oświetleniem, odblaskami i założyły na siebie odblaskowe kamizelki. Samochód BMW minął jedną rowerzystkę, ale drugą zahaczył lusterkiem. Kobieta przeleciała przez rower i potoczyła się po asfalcie. W wypadku doznała złamania lewej ręki i ogólnych potłuczeń, ale nie straciła przytomności. Rehabilituje się do dzisiaj.
- Leżąc na asfalcie widziałam, że to auto zatrzymało się, a kierowca stał przy drzwiach – mówiła w sądzie pokrzywdzona kobieta. – Moja koleżanka pobiegła w jego stronę, krzyczała: Potrzebujemy pomocy! Ale on odjechał z piskiem opon. Koleżance udało się jednak zapamiętać numer rejestracyjny auta.
Tak w sądzie tłumaczył się 32-letni przedsiębiorca z Głuchołaz:
- Usłyszałem huk, trzaśnięcie i zatrzymałem się. Potem odjechałem, bo niczego za sobą nie widziałem i nie słyszałem – wyjaśniał w sądzie oskarżony. Mężczyzna tłumaczył, że tego wieczoru czuł się bardzo źle, miał w oczach mroczki, a w głowie huk. Pocił się i zdjął okulary. To było spowodowane stresem w pracy, problemami wywołanymi przez pandemię.
Mówi również, że mogły też na niego wpływać lekarstwa na depresję i nadciśnienie, zapisane przez lekarzy. Jak powtarzał – bał się, że jego stan się pogorszy, więc był skoncentrowany na sobie. Po wypadku jednak zawrócił do Prudnika, bo zauważył, że nie ma lusterka bocznego. Wrócił do miasta inną drogą i telefonicznie ściągnął do siebie pracownika swojej firmy. Wyciągnął go już z łóżka. Potem obaj razem wrócili autem do Łąki Prudnickiej. Tam od razu zatrzymała ich policja, a wtedy pracownik powiedział policjantom, że to on kierował w chwili zdarzenia.
- Sam wyskoczyłem z propozycją, że jakby co, to ja kierowałem tym samochodem. Powiedziałem tak, bo szef ma rodzinę, dzieci, firmę – zeznawał przed sądem 45-letni mieszkaniec Prudnika i pracownik firmy oskarżonego. – Dopiero w radiowozie policjant uświadomił mi, że konsekwencje wypadku będą bardzo poważne, bo ranną zabrało pogotowie do szpitala. W końcu powiedziałem policjantom, jak to było naprawdę.
Oskarżony przyznał, że jest mu bardzo przykro, bo sam jestem rowerzystą. I że wiele razy sam musiał uciekać do rowu przed drogowymi piratami.
Rozprawa będzie kontynuowana. Na wniosek obrony sąd zgodził się powołać biegłych lekarzy, którzy mają ustalić czy w chwili wypadku 32-letni kierowca BMW był poczytalny i czy brane przez niego lekarstwa mogły wpłynąć na to, jak widział po zmroku swoje otoczenie.
