Jak wylicza IQVIA, firma zajmująca się monitorowaniem rynku farmaceutycznego, do leków wydawanych na receptę - zarówno refundowanych, jak i nierefundowanych - pacjent w minionym roku dopłacił w sumie 55,6 proc., czyli o 3,1 proc. więcej niż w 2011 roku! Tymczasem przekroczenie poziomu 40 procent współpłacenia przez pacjentów za leki już oznacza - według Światowej Organizacji Zdrowia - poważne ograniczenia dla chorych dostępu do leków!
Po wprowadzeniu w 2012 roku ustawy refundacyjnej ceny leków dofinansowywanych przez NFZ faktyczne zaczęły spadać (tzw. Komisja Ekonomiczna dość skutecznie negocjuje je z producentami). - W 2017 roku współpłacenie za te leki osiągnęło 29 proc., czyli blisko 5 proc. mniej niż w 2012 roku. Jest to w głównej mierze wynik wprowadzenia bezpłatnych leków dla seniorów - zauważa Małgorzata Boczarska z IQVIA.
Niestety, rzeczywistość znacząco odbiega od tych statystyk. - Faktyczna kwota dopłat pacjentów do leków refundowanych wynosi ok. 41 procent - podkreśla Ewa Borek, prezes fundacji MY Pacjenci. Dlaczego jest aż tak źle? Bo część lekarzy nie podpisała z NFZ umów na wystawianie leków refundowanych z powodu grożących im absurdalnych restrykcji przewidzianych ustawą.
- Poza tym warunkiem wystawienia recepty na antybiotyk z dopłatą NFZ jest wcześniejsze wykonanie antybiogramu, czego jednak lekarze na ogół nie robią. Wtedy przepisują lek na 100 procent. I po trzecie wreszcie, część pacjentów, nie mogąc dostać się do lekarza po receptę, wykupuje lek za pełną kwotę - wyjaśnia Ewa Borek. Również dr n. med. Leszek Borkowski, ekspert do spraw leków, nie wątpi, że ustawa refundacyjna przyniosła dużo złego.
- Zabezpiecza ona wyłącznie interes NFZ, czyli płatnika. A pacjent, pozostawiony sam sobie, musi ratować się za pieniądze wyciągnięte z własnej kieszeni - irytuje się ekspert.
Ponieważ na listach refundacyjnych umieszczane są tylko niektóre konieczne leki, najczęściej te tańsze, coraz więcej pieniędzy wydajemy na drożejące z roku na rok leki pełnopłatne. W 2017 r. za jedno opakowanie preparatu bez dopłaty zapłaciliśmy 25 zł, czyli o 4,6 proc. więcej niż w 2016. A pacjentów, których nie stać na realizację recepty na 100 procent, jest niestety coraz więcej.
Wprowadzona w 2012 roku w życie ustawa refundacyjna miała uporządkować rynek leków i obniżyć poziom współpłacenia polskiego pacjenta za leki, który już wtedy stawiał nas w niechlubnej, europejskiej czołówce. Zgodnie z prognozami, efekt okazał się odmienny od zamierzonego.
Za leki refundowane płacimy dziś mniej, ale tylko teoretycznie, natomiast leki pełnopłatne - których kupujemy coraz więcej, bo na listach refundacyjnych nie ma wielu koniecznych medykamentów- drożeją. W minionym roku za jedno opakowanie preparatu bez dofinansowania zapłaciliśmy 25 zł, czyli o 4,6 proc. więcej niż przed rokiem. Efekt? - Coraz więcej Polaków nie wykupuje potrzebnych im leków bądź mówi do lekarza wprost, by nie wypisywał recepty, bo na jej realizację go nie stać - zauważa dr n.med. Leszek Borkowski, ekspert do spraw leków.
Cenami leków pełnopłatnych resort zdrowia dotąd się nie zajmował i, niestety, nie planuje tego zmienić.
- Ministerstwo wychodzi z założenia, że rynek sam je wyreguluje i do pacjenta trafi najtańszy preparat. Nic bardziej mylnego, bo firmy farmaceutyczne stosują zmowę rynkową - komentuje Borkowski.
Podkreśla, że możliwości zaradzenia tej sytuacji istnieją, choćby poprzez wprowadzenie przez resort preferencyjnych list cenowych leków pełnopłatnych. - Producent, który chciałby się na nich znaleźć, musiałby podejść do ceny za swoje wyroby mniej zachłannie. Taki krok nie wymaga od resortu pieniędzy, a jedynie trochę serca dla pacjentów - dodaje ekspert.
Spytaliśmy resort zdrowia, m.in. o to, czy zamierza pochylić się nad drożejącymi lekami na 100 proc. Niestety, na to pytanie odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Środowiska medyczne od lat apelują o poważną dyskusję nad nieprzyjazną dla większości pacjentów polityką lekową i przedstawiają swe propozycje.
- Przed wprowadzeniem danego preparatu na listy refundacyjne NFZ powinien wykonać test jego efektywności terapeutycznej w polskiej populacji, bądź wymóc to na producencie, i wykorzystywać wyniki jako narzędzie w negocjacjach z producentem. Ale nikt tego nie robi, choć to metoda sprawdzona w innych krajach - zauważa Borkowski.
W polskich szpitalach nie są też prowadzone badania diagnostyczne danego preparatu w odniesieniu do konkretnej osoby. Pozwalają one określić, czy jest on dla niej wskazany i w jakich dawkach. - W konsekwencji lek podajemy albo zbyt krótko, albo zbyt długo, albo w ogóle niepotrzebnie. To straszne marnotrawstwo pieniędzy, a nade wszystko lekceważenie zdrowia i życia pacjenta - ocenia Borkowski.
W grudniu ub. roku, jako prezes fundacji Razem w Chorobie, ekspert wystosował w tych sprawach pismo do wiceministra Marcina Czecha i czeka na jego reakcję. W odpowiedzi na nasze pytanie w tej sprawie Milena Kruszewska, rzeczniczka resortu, poinformowała, że wniosek został przeanalizowany i właśnie przygotowywany jest projekt działań, które powinny problem rozwiązać. Rzeczniczka dodaje, że w grudniu 2017 r. powołano specjalny zespół, zadaniem którego jest opracowanie założeń polityki lekowej państwa.