- Mamy tutaj konflikt dwóch interesów: publicznego, jako że społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co dzieje się na sali sądowej, a także prywatnego. Sąd uznał, że tło i okoliczności tego wydarzenia mogłyby naruszyć interes prywatny rodziny pokrzywdzonej – zaznaczył sędzia Jarosław Leszczyński uzasadniając decyzję, w wyniku której rozprawa odbyła się za zamkniętymi drzwiami.
Artur W. i pokrzywdzona Kaja W. poznali się w dość nietypowy sposób, bowiem on obronił ją przed dwoma agresywnymi napastnikami. Po tym zdarzeniu pochodząca ze Zduńskiej Woli kobieta, razem z 2-letnim synkiem, wprowadziła się do mieszkania, które oskarżony wynajmował w bloku przy ul. Rojnej na Teofilowie.
Według prokuratury, 30-latek miał dobry kontakt z synkiem swojej przyjaciółki. Nie tylko kupował mu prezenty, lecz także opiekował się nim, gdy jego matka była poza domem. Ta idylla trwała zaledwie kilka tygodni. W nocy z 14 na 15 sierpnia 2017 roku doszło do awantury, która zakończyła się tragicznie.
W trakcie szarpaniny oskarżony zaczął dusić pokrzywdzoną. Kiedy kobieta przestała dawać oznaki życia ukrył jej ciało w wersalce. Po pewnym czasie, aby mieć pewność, że nie żyje, zakleił jej usta taśmą, związał sznurkiem nogi, a na głowę założył worek foliowy i związał go sznurkiem. Włożył ciało do wersalki, przykrył je kołdrą i położył na niej wiele przedmiotów. Na wersalce umieścił drugą kanapę – informował Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Po zabójstwie 30-latek zabrał 2-latka do Zduńskiej Woli i przekazał siostrze jego matki tłumacząc, że ta źle się czuje i nie może opiekować się dzieckiem. Następnie zaczął się ukrywać. Przebywał w różnych miejscach Polski. Tymczasem zaniepokojone siostry 20-latki zgłosiły jej zaginięcie i policjanci ze Zduńskiej Woli przystąpili do poszukiwań. Poprosili kolegów z Łodzi, aby skontrolowali mieszkanie na Teofilowie.
Niestety, łódzcy policjanci nie popisali się. Do akcji przystąpił 2-osobowy patrol – mężczyzna i kobieta - który udał się na ul. Rojną i zastawszy zamknięte mieszkanie poprosił o wsparcie strażaków. Ci za pomocą wysięgnika dostali się do mieszkania, zbadali wszystkie pomieszczenia i oznajmili policjantom, że w środku nikogo nie ma. Policjanci uwierzyli strażakom i nie przeszukali mieszkania. Był to wielki błąd, za który stróże prawa zostali ukarani. W wyniku postępowania dyscyplinarnego policjantowi, jako dowódcy patrolu, obniżono stopień i stanowisko służbowe, zaś policjantka otrzymała ostrzeżenie.
Tymczasem za 30-latkiem rozesłano listy gończe i po pewnym czasie został zatrzymany w województwie zachodniopomorskim. Podczas śledztwa przyznał się do winy. Okazało się, że był już karany – w Niemczech i Wielkiej Brytanii.