O tym, czym może być nakaz pracy przy zakażonych koronawirusem SARS-CoV-2, przekonały się dwie pielęgniarki z Drzewicy. Tydzień temu dostały nakaz stawienia się do pracy w Domu Pomocy Społecznej, gdzie z 67 podopiecznych aż 45 było zakażonych.
Kobiety zgodnie z nakazem stawiły się w DPS-ie, ale na miejscu okazało się, że do opieki nad pacjentami zamiast planowanych sześciu pielęgniarek są tylko one dwie.
Pacjenci w DPS-ie byli w ciężkim stanie. Trzeba im było wydać leki, zmierzyć temperaturę, wykonać czynności pielęgnacyjne. Szybko okazało się, że zamiast 12-godzinnych dyżurów praca trwać będzie całą dobę. Po sześciu dniach ich zrozpaczeni mężowie napisali list do władz z prośbą o ratunek. „Podstawowe potrzeby fizjologiczne takie jak jedzenie czy toaleta są dla nich niezwykle utrudnione, a chwila przerwy to raptem kilka minut w ciągu całej doby”. Pielęgniarki są wykończone, w czasie rozmów z mężami płaczą. „Nasze żony są na skraju wytrzymałości” - piszą mężowie pielęgniarek.
Maria Chomicz, wicestarosta opoczyński, przyznaje, że kobiety słusznie mają poczucie niesprawiedliwości i zawodu ze strony innych pracowników. - Są bohaterkami - podkreśla. Tłumaczy, że nie jest łatwo pomóc.
Z powodu braku chętnych do pracy w zmagającym się z epidemią DPS starostwo natychmiast wytypowało pięć pielęgniarek i wystąpiło do wojewody o nakaz pracy. - Okazało się, że żadna z tych osób nie kwalifikuje się do nakazu pracy - mówi wicestarosta.
Następnie wybrano sześć kolejnych osób. Trzy wytypowane lekarki poszły na zwolnienie. Dwie kobiety, bohaterki listu, stawiły się w pracy. Kolejna mogła podjąć pracę dopiero po kilku dniach, ponieważ sama była jeszcze na kwarantannie.
Podobne nakazy pracy w konkretnym miejscu przy zwalczaniu epidemii koronawirusa otrzymało już 97 osób w regionie. To głównie lekarze różnych specjalizacji: chorób wewnętrznych, elektrokardiolodzy neurolodzy, pediatrzy, ginekolodzy i rezydenci, a także położne, pielęgniarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni.
W regionie łódzkim na 97 wezwań jedna osoba się odwołała, co zostało uwzględnione. Decyzji nie podlegają bowiem osoby po 60. roku życia, kobiety w ciąży, osoby opiekujące się dziećmi i niepełnosprawne. Do pracy stawiły się 92 osoby, pozostałych nie ukarano. 82 osoby skierowano do szpitala w Zgierzu, osiem do wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego, sześć do DPS w Drzewicy i jedną do szpitala im. Biegańskiego.
Nakazy wydawane są na wniosek organu prowadzącego placówkę. Jeszcze tego samego dnia doręczają je służby, w regionie robią to żołnierze obrony terytorialnej. Część lekarzy była tym zaskoczona, bo terytorialsi pojawiali się u nich w późnych godzinach wieczornych.
Jak wyjaśnia Dagmara Zalewska, rzeczniczka wojewody łódzkiego, wynika to z trybu wręczania nakazów. - Czasami późna godzina doręczenia wynika z faktu, że skierowania są podpisywane po godz. 18, a do doręczenia należy jeszcze doliczyć czas dojazdu do miejsca zamieszkania osoby skierowanej - wyjaśnia.
Często nakaz pracy przy epidemii wiąże się z wyższym wynagrodzeniem. Tak jest m.in. w DPS w Drzewicy. Jednak nawet dodatkowe pieniądze nie są w stanie zachęcić do podjęcia ryzyka. Ale nakazy, które mają rozwiązać pilne problemy jednych placówek, powodują kłopoty innych. Dr Paweł Czekalski, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Łodzi, zwracał uwagę sztabowi kryzysowemu, że nakazy osłabiają macierzystą placówkę lekarza.
- Najlepiej byłoby, delegując lekarza, uzgodnić to z nim wcześniej. Dowiedzieć się, czy sytuacja rodzinna mu na to pozwala - mówi dr Czekalski.
