Ta sprawa zaczęła się w sierpniu 2007 roku. Przez kilka lat była zamieciona pod dywan. Dzisiejszy wyrok skazujący profesora jest surowszy niż ten z pierwszej instancji. W listopadzie ubiegłego roku Andrzej K został skazany na rok więzienia w zawieszeniu. Dodatkowo ma trzyletni zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk w jednostkach służby zdrowia. Drugi z oskarżonych lekarzy Marek M. jest uniewinniony.
Małgorzata Ossmann - Bitner była pacjentką profesora. Do kliniki ginekologii przy ul. Chałubińskiego trafiła w sierpniu 2007. Była w zagrożonej ciąży. Lekarz zwlekał z cesarskim cięciem kilka dni, aż doszła do stanu, który zagrażał jej życiu. Krytycznego dnia 13 sierpnia po południu potrzebna była natychmiastowa operacja.
Marek M. był akurat na dyżurze. Oskarżenie zarzucało mu, że źle monitorował stan pacjentki i zbyt późno zdecydował się na operację. Ale sąd uznał, że to nieprawda. Że doktor M. - w takich warunkach organizacyjnych pełnienia dyżuru, jakie miał – niewiele więcej mógł zrobić. Był sam, razem z panią doktor stażystką i zajmował się 90 pacjentkami z całej kliniki.
Z opinii biegłych jakie przedstawiła sądowi prokuratura wynika, że stan pani Małgorzaty był taki, że już w dniu przyjęcia 9 sierpnia potrzebne było cesarskie cięcie. A prowadzący ciążę od początku profesor Andrzej K. odłożył ją dopiero na 16 – 17 sierpnia.
Stąd uwaga sędziego Ostrowskiego, że ława oskarżonych była za krótka. Sędzia mówił, że ma o to żal do prokuratury. Pacjentka – uzasadniał - przez kilka dni „pozostawała pod opieką wybitnych podobno lekarzy”. Każdy z tych lekarzy mógłby być oskarżony o to, że nie podjęto decyzji o cesarskim cięciu. Ale żaden z nich na ławie oskarżonych nie zasiadł. Posadzono na niej za to doktora M., który akurat wrócił z urlopu wprost na dyżur, nigdy wcześniej Małgorzaty Ossmann nie badał.
- Sprawa profesora Andrzeja K. jest bardzo przykra dla sądu – usłyszeliśmy w uzasadnieniu. - Przez ponad 40 lat wykonywał swoje obowiązki w sposób nieposzlakowany. Jednak – dodał sędzia – tym razem popełnił błąd. Profesor w swoim ostatnim słowie przed wyrokiem przypomniał, że to on uratował życie pacjentki. Był w domu 13 sierpnia, gdy doktor M. zadzwonił z informacją o stanie kobiety. Natychmiast przyjechał i zaczął operować. Mówił, że sześć dni był przy pani Małgorzacie, że uratował jej życie kilkoma operacjami. Przetoczono jej 52 litry krwi ściąganej wojskowym helikopterem z całego regionu.
- To prawda – skwitował sędzia Ostrowski – profesor uratował życie pacjentki. Ale zagrożenie życia to była konsekwencja błędu jaki popełnił.