Śląsk Wrocław - Radomiak 0:1. Agonia trwa
Z tego kadrowego łamańca, którego to rozwiązać musiał trener Jacek Magiera, wyłonił się skład bez nominalnego napastnika. Jeśli mielibyśmy to jakoś opisać, to powiedzielibyśmy, że było to ustawienia 4-2-4 z ustawionymi najwyżej Dennisem Jastrzembskim i Johnem Yeboahem i skrzydłowymi, w których wcielili się Victor Garcia i Matias Nahuel. Na ławce zasiadło aż pięciu młodzieżowców, niechciany we Wrocławiu Adrian Łyszczarz, stoper Diogo Verdasca i bramkarz Michał Szromnik. Opaskę kapitana pierwszy raz założył Konrad Poprawa i był to już piąty kapitan WKS-u w tym sezonie.
Niestety, to właśnie Poprawa, najrówniej grający w tym sezonie z obrońców, popełnił w 9 minucie błąd, który dał prowadzenie Radomiakowi. Głęboka wrzutka ze skrzydła leciała i leciała w kierunku Leonardo Rochy, ale kapitan wrocławian niewiele zrobił, by przeszkodzić napastnikowi w przyjęciu. Potem płaski strzał i piłka przekroczyła linię bramkową.
Otwarcie fatalne. Gorzej, że potem nie działo się już kompletnie nic. Koledzy z drużyny najczęściej szukali Yeboaha. Ten, gdy dostał piłkę, to albo robił z nią kółeczko, albo próbowął dryblingu. Ofensywne starania drużyny Jacka Magiery w pierwszej połowie tylko raz zakończyły się strzałem. RAZ! Na 45 minut! Czy tak ma wyglądać walka o utrzymanie? Czy tak waczy się o życie? Koszmar. Na domiar złego jeszcze przed przerwą z powodu kontuzji z boiska zejśc musiał Adrian Bukowski, którego zastąpił Łyszczarz.
Radomiak nie miał potrzeby szarżować. Mecz zrobił się wybitnie nieciekawy, a wrocławscy kibice kolejny raz byli zniesmaczeni poziomem, jaki prezentowali ich piłkarze. Niedokładne podania, brak pomysłu w grze ofensywnej, brak liderów, ale przede wszystkim brak woli walki. Znów ta sama lista grzechów.
Czekaliśmy na jakieś cudowne przemienienie, motywującą mowę Magiery w szatni, która wszystko by odwrócił. Na jakiś błysk w drugiej. Cokolwiek. Nic z tego. Po przerwie zmieniło się niewiele. Na boisku pojawił się wreszcie napastnik. W ekstraklasie debiutował Dawid Bałdyga, którego nie tak dawno ściągnięto do Wrocławia z Siarki Tarnobrzeg by... pomógł utrzymać się rezerwom w II lidze. Teraz miał ratować ekstraklasę.
W 54 minucie wreszcie mieliśmy mocne, celne uderzenie w światło bramki. Z rzutu wolnego przymierzył Łyszczarz, lecz czujny przy krótkim słupku był Gabriel Kobylak. Pięć minut później niewiele brakowało, by na listę strzelców wpisał się Bałdyga, lecz w ostatniej chwili podanie wzdłuż linii końcowej przecięli obrońcy. W 70 minucie głową niecelnie próbował Rzuchowski, a kilka minut później Yeboah posadził na murawie dryblingiem ze trzech rywali, ale jego prostopadłe podanie w pole karne było zbyt zaskakujące dla jego kolegów, którzy zwyczajnie zaspali. W między czasie z boiska musiał zejść Poprawa. Oby ta kolejna kontuzja w drużynie nie okazała się poważna, bo trzeba będzie grać zawodnikami z Centralnej Ligi Juniorów... Na boisko wszedł Verdasca.
Ostatnie 15-20 minut to była już gra w chodzonego. Z tym że jest to spacer do I ligi i wygląda na to, że piłkarze z Wrocławia nie mają zamiaru zawracać. Na nic zdała się mobilizacja, wsparcie kibiców, mocne słowa znanych postaci. "Bójcie się Pany, do pierwszej ligi wracamy!" - zaczęli w końcówce skandować wrocławscy fani na młynie. W akcie desperacji przy stałym fragmencie w pole karne rywali powędrował nawet Rafał Leszczyński, ale nic dobrego z tego zamieszania nie wyniknęło.
Po ostatnim gwizdku na środku wszystkich piłkarze zebrał trener Jacek Magiera. Kilka chwil do nich mówił, a potem najwyraźniej kazał im podejść do kibiców z młyna. Na czele całej grupy szli kapitan Michał Szromnik i Adrian Łyszczarz. Były mocne słowa, Łyszczarz i Leszczyński oddali koszulki, lecz dało się też m.in. zauważyć gesty wsparcia wobec wspomnianego Łyszczarza.
