Wielki powrót „dziury budżetowej”
„Dziura budżetowa” zniknęła na osiem lat z mediów, żeby w ostatnich kilku dniach zrobić wielki powrót. Oto dzień po wyborach okazało się, że sytuacja finansów publicznych jest tragiczna, a rząd ukrywał dane na temat zadłużenia. Liberalne media i politycy ruszyli do ataku. Izabela Leszczyna z Platformy Obywatelskiej napisała na Twitterze: „PiS to oszuści: ukrywali przed wyborami, że w tegorocznym budżecie jest gigantyczna dziura Morawieckiego”. Ryszard Petru, nowy poseł ugrupowania Szymona Hołowni, wtórował: „PiS zostawia finanse publiczne w tak złym stanie, że może zabraknąć pieniędzy w budżecie na koniec roku. Niezbędna będzie nowelizacja budżetu.”
W mediach liberalnych zaroiło się od histerycznych nagłówków. Portal TVN24 podał: „Prawdę pokazano po wyborach. Gigantyczna dziura Morawieckiego”. Wyborcza dramatycznie pytała „To już katastrofa finansowa? Wielka dziura zionie w budżecie”. Dziennika Gazety Prawna informował: „Podwyżki dla budżetówki pod znakiem zapytania. Wszystko zależy od wielkości dziury budżetowej”. Politycy pytani o obietnice wyborcze zasłaniali się brakiem wiedzy na temat stanu finansów państwa. - Nie wiemy, jaki jest jest budżet Polski - bronił się przed pytaniami Raberta Mazurka Andrzej Szejna z Lewicy.
Zaciskanie pasa na brzuchach najuboższych
Jaki jest cel tego typu publicystyki i wypowiedzi? Nikt tego nie próbuje specjalnie ukrywać. Część hojnych obietnic wyborczych opozycyjnych, a wkrótce rządzących partii, może nie być możliwa do spełnienia. Koszty propozycji idą już w setki miliardów złotych i faktycznie można się zastanawiać nad sensownością niektórych. Szczególnie, że opozycja chce obniżać dalej podatki i składki jednocześnie zwiększając wydatki państwa. Niektóre propozycje są wprost adresowane do bogatszej części społeczeństwa, chociażby jak zwolnienie z opodatkowania wysokich emerytur kosztem likwidacji 13 i 14 emerytury, co proponuje Polskie Stronnictwo Ludowe. Część obiecanych wydatków jest pilna i konieczna, jak chociażby podwyżki dla budżetówki czy wzrost nakładów na służbę zdrowia. Czy czeka nas polityka zaciskania pasa na brzuchu najuboższej części społeczeństwa?
W rzeczywistości sytuacja budżetowa państwa jest jasna, transparentna i lepsza niż wtedy gdy Tusk oddawał władzę w 2014 roku. Polski rząd ma obowiązek raportować do Unii Europejskiej całkowity dług sektora finansów publicznych wraz z długami wszystkich funduszy i agencji w tym Banku Gospodarstwa Krajowego czy Polskiego Funduszu Rozwoju.
To właśnie te instytucje ratowały polskie przedsiębiorstwa w trakcie pandemii, zaciągając na ten cel ogromne długi.
Ten całkowity dług określany jako EDP wyniósł w 2013 roku aż 57,1 proc. PKB Polski. To między innymi dlatego rząd Tuska zlikwidował OFE. Przeniesienie aktywów z OFE do
budżetu ograniczyło zadłużenie i ograniczyło dług o dobre kilka punktów procentowych. Takie działanie było konieczne, bo za rządów PO-PSL bardzo szybko rosło zadłużenie kraju z 44,4 proc. w 2007 roku do wspomnianych 57,1 proc. PKB w 2013 roku. Natomiast dług EDP po covidowych tarczach dla biznesu, które wyniosły ponad 200 miliardów złotych, wzrósł do 57,2 proc. polskiego PKB, ale po roku 2020 zaczął szybko spadać. Pandemiczne odbicie, szybki wzrost gospodarczy i inflacja zapewniły budżetowi ogromny wzrost dochodów umożliwiając redukcję zadłużenia do 48,1 proc. PKB w II kwartale tego roku.
Dług za rządów Tuska
Skąd taki wysoki dług za rządów Tuska? Na kryzys ekonomiczny w latach 2007-2008 rząd odpowiedział polityką zaciskania pasa. Zamroził pensje w budżetówce i zderegulował rynek pracy. Rozpowszechniły się śmieciówki i praca za 4-5 złotych za godzinę. Ograniczyło to dochody budżetu państwa. Widać to też było w statystykach bezrobocia, które za rządów PO było dwukrotnie wyższe niż w ciągu ostatnich ośmiu latach.
W 2020 roku odpowiedź na kryzys była zupełnie inna. To państwo wzięło na siebie dług, żeby ratować miejsca pracy. Dzięki temu mogliśmy szybko wrócić na ścieżkę wzrostu. Podobnie zadziałały transfery społeczne i wzrost pensji po 2015 roku. Dług spadł do 45,7 proc. PKB w 2019 roku dzięki rozkręceniu gospodarki poprzez wzrost dochodów ogromnej części Polaków, które zawdzięczamy transferom socjalnym, 500+, dodatkowym emeryturom, minimalnej stawce godzinowej i wzrostowi pensji minimalnej. Trend redukcji zadłużenia zanegował dogmat liberałów, że zdrowa polityka gospodarcza musi ograniczać wydatki publiczne i deficyt. Jednocześnie widać, że zadłużenie Polski jest stosunkowo niski. Średnie zadłużenie krajów UE podawane przez eurostat to ponad 80 proc. PKB, gdy w Polsce nie przekracza 50 proc. Oznacza to, że Polska wciąż ma możliwość zwiększania zadłużenia, a żadne bankructwo jej nie grozi, bo zadłuża się we własnej walucie.
Obecna dyskusja o stanie finansów publicznych pokazuje, że bardzo wielu polityków i dziennikarzy niewiele rozumie z tego, jak działa dobrze funkcjonująca gospodarka. Niestety budzi to uzasadnione obawy, że kłamstwa i manipulacje propagowane przez część dziennikarzy, „ekspertów” i polityków mają służyć temu, by nie dotrzymać części sensownych obietnic socjalnych, albo wręcz odebrać to, co zostało przez ostatnie osiem lat Polakom dane. Dlatego tak ważne jest, żeby operować w debacie publicznej faktami.
