Przed dwie dekady niepodzielnie rządził Algierią. Teraz 82-letni prezydent Abdelaziz Buteflika złożył rezygnację z urzędu. Odbyło się to po fali masowych protestów przeciwko jego skostniałym rządom oraz naciskom armii, która na ogromne wpływy w tym kraju.
Od tygodni już trwały protesty przeciwko rządom obecnego prezydenta. Wybuchły one po tym, jak Buteflika zapowiedział start w kwietniowych wyborach prezydenckich na piątą kadencję. Ludzie wyszli wtedy na ulice, władca nie zamierzał jednak ustępować.
Zmusiła go dopiero do takiego kroku decyzja wiceministra obrony generała Ahmeda Gaeda Salaha, który zagroził wszczęciem procedur konstytucyjnych, by odwołać Buteflikę. Prezydent ugiął się, opublikował list do narodu, w którym "życzy wszystkiego najlepszego wszystkim Algierczykom".
Tymczasową głową państwa został przewodniczący Rady Narodów, czyli wyższej izby parlamentu, 77-letni Abdelkader Bensalah. W ciągu 90 dni powinny się odbyć wybory prezydenckie w Algierii.
Buteflika był od sześciu lat praktycznie niewidoczny, doznał w roku 2013 udaru, a jego rządy miały się zakończyć 28 kwietnia. Kiedy w lutym zapowiedział, że będzie ubiegać się o piątą kadencję, wybuchły masowe protesty. Nie pomogło wycofanie się Butefliki ze startu wyborów. Przeciwnicy zarzucali mu kurczowe trzymanie się władzy i fatalne zarządzanie gospodarką. Nazywano go satrapą, który chroni swoje interesy oraz wojskowych i biznesu.
- Niech Bóg pozwoli, byśmy byli w stu procentach demokratycznym krajem, to bardzo ważne. Musimy usunąć cały poprzedni reżim i to jest najtrudniejsza rzecz - powiedział Reuterowi jeden z uczestników wieców protestacyjnych Selmaoui Seddik.
Jeden z liderów tych protestów, Mustapha Bouchachi zapowiedział, że będzie w gotowości, by pilnować obietnic władzy.
Wybory 2025. Zwycięstwo Nawrockiego, wysoka frekwencja
