Kiedy czytelnik otwiera Państwa książkę, czyta: "W pewnym sensie Ukraina jest podobna do Polski, tylko wszystko w niej jest "bardziej". Jak to jest z tym podobieństwem?
Mój mąż powtarza, że obcując z Ukraińcami, zawsze ma wrażenie, że w przejawach tego, co chwali się w Polakach - chociażby w poczuciu niezależności czy dążeniu do wolności - jesteśmy bardzo podobni. Twierdzi, że my, Ukraińcy, cechujemy się jeszcze większą determinacją, ale z drugiej strony - mamy te same wady co wy: niezorganizowanie, bałagan czy kłótliwość. W tym sensie jesteśmy podobni i może dlatego łatwiej nam się dogadać. Jeśli można mówić o chemii między dwoma narodami, to ona występuje właśnie w tym przypadku.
Podobno książka powstała spontanicznie.
Sama książka tak, ale można powiedzieć, że materiał do tej publikacji powstawał wiele lat. To szmat czasu, wiele wspólnych doświadczeń z Ukrainą. Samo napisanie nie jest tak trudne, zebranie materiału do książki to natomiast zupełnie co innego.
Jak wyglądała małżeńska współpraca? Nie kłócili się Państwo?
Oczywiście, że się kłóciliśmy. (śmiech) Ślady sprzeczek można zresztą odnaleźć w książce. Gdybyśmy się nie różnili, byłoby nudno. Kiedy pisaliśmy, w pewnym sensie poznawaliśmy się od początku. W codziennym życiu nie ma czasu o wielu rzeczach pogadać, a tu były i okazja, i konieczność takiej głębszej rozmowy. Trzeba było porozmawiać i o gustach kulinarnych, i o historii, o podejściu do życia, miłości, ukraińskich drogach i wielu innych rzeczach. Ta książka zmusiła nas do refleksji. A to wymaga dystansu i jest bardzo pouczające, szczególnie dla małżeństwa.
Jedną z różnic między Wami było podejście do Związku Radzieckiego.
Na początku tak było, ale osiem lat w Polsce zrobiło swoje! Moje podejście do ZSRR bardzo się zmieniło. Przyznaję, że kiedy zaczynałam tu mieszkać, inaczej rozumiałam historię. Wywodzę się ze środowiska, które nie znało innej wersji niż ta nauczana w szkołach. Nie mieliśmy szansy na poznanie wielu rzeczy, a o wielu znaliśmy wersję nieprawdziwą. Byliśmy w szkole bardziej indoktrynowani niż uczeni. Ale warto powiedzieć, że wszystko, co jest związane na przykład z ideologią leninowską i ruchem pionierskim, podczas mojego dzieciństwa było zupełnie inaczej przedstawiane niż jeszcze za czasów moich rodziców. Ta ideologia dawno straciła zęby. Moi nauczyciele starali się przekazać nam zasady współpracy, pomagania innym, zaangażowania, samodzielności. Ideologię odstawiali w kąt i zajmowali się przygotowaniem nas do samodzielnego życia. A co do samego Związku Radzieckiego, to jest oczywiste, że Polacy patrzą na ten okres zupełnie inaczej niż Ukraińcy, zwłaszcza wychowani jeszcze w czasach sowieckich. To są tak różne historyczne doświadczenia, że dla wielu ludzi wychowanych w Związku Radzieckim odkrycie prawdy o zbrodniach reżimu to szok. Nawet dzisiaj. O niektórych historycznych faktach Ukraińcy mają bardzo mętne pojęcie. Żeby wiele spraw wyjaśnić, trzeba czasu, wiedzy i otwartej rozmowy. Wiem o tym z własnego domu.
"Pokochać Ukrainę" to publiczne obnażenie prywatnej relacji. Nie obawialiście się tego?
Taki był po części zamiar tej publikacji. Myślę, że - jeśli tak można powiedzieć - lubimy być małżeństwem i nie mamy problemu, by o tym publicznie powiedzieć. Nie piszemy żadnej encyklopedii czy przewodnika po Ukrainie. To nasza impresja. Opowiadanie miejscami z osobistej, wręcz prywatnej perspektywy. Zrobiliśmy to dlatego, że ludzie lubią czytać o innych ludziach, o konkretach, ciekawych historiach. Najlepiej, gdy czytelnik sam wyciąga wnioski i buduje swój stosunek do Ukrainy.
Książka akcentuje ukraińskie paradoksy. Chociażby to, że wielu Ukraińców zna lepiej rosyjski niż ukraiński.
Dla Polaków to dziwne zjawisko, że Ukraińcy mówią po rosyjsku. W "Pokochać Ukrainę" tłumaczymy, dlaczego tak się dzieje i co z tego wynika. To wszystko ma głębokie przyczyny historyczne. Ukraina przez ostatnie ponad 300 lat nie była niezależnym państwem. Byliśmy często podzieleni między inne państwa, byliśmy częścią Rosji, podobnie jak Polska. To, co się działo z Ukraińcami, łatwiej zrozumieć na przykładzie: kiedy w Polsce w trakcie wyborów przeprowadza się badania opinii społecznej, to bardzo często wyniki badań nakładają się na mapę trzech zaborów. Ukraina też dzieli się na zachód i wschód. Państwo długo należało do Imperium Rosyjskiego, potem do ZSRR, Rosja narzucała własne warunki "współpracy". Dlatego w szkole, kiedy byłam dzieckiem, obowiązującym językiem był rosyjski. Ukraiński funkcjonował prawie tak jak w polskich szkołach angielski. Kiedy byłam dzieckiem, język ukraiński uważano za obciachowy i używano go głównie na wsi. Moi rodzice po ukraińsku rozmawiali z dziadkami, a ze mną - po rosyjsku. Ludzie w dużych miastach i w państwowych instytucjach na co dzień mówili głównie po rosyjsku. Jestem rodowitą kijowianką i pamiętam dobrze, że w mieście dominował rosyjski. To trochę tak jak w czasach II RP na terenach wokół Lwowa. Inteligencja ukraińska mówiła po polsku, na wsi obowiązywał ukraiński. Język narodowy był w defensywie. A teraz to się wszystko bardzo szybko zmienia. W Kijowie można się spotkać z sytuacją, kiedy do ekspedientki w sklepie zwrócisz się po rosyjsku, że ona ci odpowie tylko po ukraińsku. Ukraiński robi się modny jako język sprzeciwu wobec Rosji.
Mąż bardzo chwali ukraińskie kobiety jako żony idealne. Nie boi się Pani, że Polki się na Państwa obrażą?
Od razu mówię, że byłam przeciwna! Ale Jacek się uparł, żeby to przedstawić po swojemu, przekonując, że na ukraińskich dziewczynach się zna lepiej. (śmiech) Ja mam z polskimi kobietami bardzo dobre doświadczenia. Jestem zachwycona ich walecznością i kobiecością. W domu spieraliśmy się długo o kształt rozdziału o kobietach, ale współautor ma prawo do własnych opinii. Bałam się trochę, że podejście Jacka wywoła złe opinie innych Polek o mnie. Ale chyba nie jest tak źle.
Na co - poza zaletami Ukrainek, naturalnie - powinni zwrócić uwagę czytelnicy Państwa książki?
Zależy nam na tym, żeby pokazać, że Ukraina może być dla Polaków zaskakująca, ciekawa, czasem irytująca. I że na odkrycie czekają wspaniałe miejsca. To wszystko dzieje się tuż pod naszym nosem. Z Warszawy do Lwowa można przejechać bez problemu w pięć godzin. To jest naprawdę blisko.
Napiszecie jeszcze coś razem? Może teraz "Pokochać Polskę"?
Bardzo fajny pomysł! Ta formuła byłaby bardzo dobra, żeby opisać moją historię w Polsce. Czuję się tu jak ryba w wodzie. Kiedy przyjechałam, Jacek powiedział mi, żebym się nie przejmowała, jeśli ktoś będzie wygłaszał dziwne, nieprzyjemne opinie na mój temat. Zapytałam - dlaczego? Przecież jestem taka sama jak Polacy, więc nie mam się czego obawiać. Dopiero później dowiedziałam się, że tutaj niby Ukraińcy uważają się za gorszych. Ja spotykałam się zawsze z bardzo dobrym, serdecznym przyjęciem. Nie było żadnych problemów. Pochodzenie zawsze mi pomagało, chociażby w pracy. Ludzie zapamiętywali mnie, bo się wyróżniałam sposobem mówienia i z reguły starali się pomóc oraz wesprzeć mnie.
Pani była na Majdanie. Stało się tam coś szczególnego?
Jacek poprosił mnie, żebym zabrała polską flagę dla zaakcentowania solidarności Polaków z Ukraińcami. W pewnym momencie przechodziłam obok namiotów nacjonalistów. Nawet nie zauważyłam kolorów ich flag. Kiedy mnie zobaczyli, jeden facet się rzucił, żeby mnie ucałować i uściskać. Łamaną polszczyzną mówił o jedności, dziękował. Najpierw nie wiedziałam, o co chodzi, ale kiedy odeszłam trochę dalej, zauważyłam banderowskie flagi. Doszłam do wniosku, że kiedy przychodzi nieszczęście, ludzie zmieniają podejście do historii. Nowocześni "banderowcy" mają zupełnie inne nastawienie. Kiedy byłam początkowo uznawana za Polkę, doświadczyłam od moich rodaków mnóstwo serdeczności. Polska flaga była przepustką do najbardziej chronionych miejsc i osób.
Alina Łęska pokazuje w książce zdjęcie starszej kobiety owiniętej polską flagą.
Ta kobieta podeszła do mnie i zapytała, czy mogę jej zrobić zdjęcie z polską flagą i pokazać je Polakom. Nie wiedziałam, dlaczego staruszka płacze. Okazało się, że jej ojciec brał udział w rzezi wołyńskiej. Powiedziała, że bardzo jej wstyd i wszystkich Polaków za niego bardzo przeprasza i modli się za nich. Chciała, żebym koniecznie zrobiła jej zdjęcie, pokazała w Polsce i opowiedziała tym spotkaniu.