Napisał, bo był sfrustrowany długim oczekiwaniem na wyniki. Co prawda okazało się, że ten jest ujemny, a on czuł się w miarę dobrze, ale niewiedza, w której trwał przez 3 dni była dla niego dużym obciążeniem psychicznym.
- Bardzo się stresowałem. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem wracając do Polski, bo spotkałem się z ogromną ilością hejtu, który zresztą jest dla mnie nie zrozumiały. Zachowałem wszelkie możliwe środki ostrożności, aby w razie czego nikogo nie zarazić – mówi mężczyzna i dodaje, że jego zdaniem ludzie za bardzo panikują.
- Wiele osób traktuje osoby powracające do kraju jak intruzów, który przyjechali zabijać innych. A moje objawy nie były aż tak duże, jak w wielu przypadkach. Była gorączka, bóle głowy, ból gardła. Pojawiła się też biegunka, a po rozmowie z sanepidem zlecono mi stawić się do szpitala, za co zresztą dziękuję – tłumaczy Modzelewski.
Chciał być z rodziną
Arkadiusz Modzelewski ma 26 lat i na co dzień mieszka w Bonn, gdzie studiuje Ekonomię i pracuje. Pod koniec zeszłego tygodnia zdecydował się wrócić z Niemiec do Polski. W jego odczuciu tu o wiele szybciej zostały podjęte kroki, które mają zapobiegać rozprzestrzenianiu się wirusa.
- Mój ostatni semestr na uczelni został przesunięty, pracować mogę zdalnie. Bałem się jak to wszystko się rozwinie, zwłaszcza, że w moim regionie było dużo zachorowań. Chciałem być z rodziną – tłumaczy.
Arkadiusz przyleciał do Katowic. Podczas lotu jeden z pasażerów w pobliżu bardzo kaszlał. On też nie czuł się najlepiej. Na lotnisku w Polsce nie miał jeszcze temperatury, ale bolała go głowa i czuł się osłabiony. I choć nie występowały u niego wszystkie objawy koronawirusa, wołał być ostrożny i od razu zadzwonił do szpitala zakaźnego w Chorzowie. Tam jednak zalecono mu jedynie podjęcie kwarantanny. Ponieważ pochodzi z okolic Łomży, nie miał tego wykonać w Katowicach. Zapytał o możliwość transportu, ale pracownik szpitala powiedział, że musi sobie radzić sam. Nie udało mu się także dodzwonić do sanepidu w Warszawie i mimo zapewnień automatu, nikt do niego nie oddzwonił.
- W sobotę wieczorem nie było jak dostać się do Łomży. Przenocowałem w hotelu. Tymczasem objawy się nasiliły, pojawiła się gorączka. Rano wsiadłem w pociąg. Szczęśliwie cały wagon był pusty, a konduktor nawet nie sprawdzał biletów – mówi student.
W izolatce czekał 3 dni
W drodze do domu zadzwonił do łomżyńskiego sanepidu. Dla bezpieczeństwa zlecono mu pójście do szpitala. I tak zrobił - w niedzielę wieczorem został pacjentem jeszcze oficjalnie nie przekształconego szpitala zakaźnego w Łomży. Jak podkreśla, w trakcie jego przyjęcia były zachowane wszelkie środki ostrożności.
- Przede wszystkim 3-4 metry odstępu i rozmowa ze mną na odległość. Osoba, która zaprowadziła mnie na oddział (nie w szpitalu ale dookoła niego, gdzie znajduje się specjalne wejście dla osób z podejrzeniem zakażenia koronawirusemm) była w kombinezonie i szła kilka metrów przede mną- mówi.
Warunki szpitala także ocenia jako dobre.
- Byłem w izolatce, miałem własną łazienkę. Przedpokój, w którym pielęgniarki zostawiały mi posiłki – opowiada. I dodaje, że nie widział tego nieprzygotowania, o którym mówią w mediach, choć zaznacza, że był pierwszym pacjentem z podejrzeniem zachorowania.
- Co nie znaczy, że zgadzam się z przekształceniem tego szpitala na szpital jednoimienny zakaźny. Wiele osób straci teraz dostęp do podstawowej opieki w szpitalu, bo najbliższe szpitale skłonne przyjąć pacjentów z powiatu łomżyńskiego, to głównie szpitale w Białymstoku. Ludzie będą umierać nie przez koronawirusa, ale przez to, ze czas dojazdu osób, które wymagają natychmiastowej pomocy (np. w trakcie zawału) będzie zbyt długi – dodaje.
I choć porównując działania podejmowane w Niemczech, procedury krajowe uważa za dobre, nie zgadza się z decyzją wojewody.
- Fakt nie jestem za PiSem, nigdy nie bylem i nie będę, to popieram Panią Krynicką. Ludzie tracą szpital i teraz będę się obawiać o swojego dziadka, który jeśli będzie potrzebował pomocy ze strony szpitala, to jej nie dostanie albo może dostać ja za późno, bo np. Białystok jest około 90 km od mojej miejscowości - wyjaśnia.
Arkadiusz poczuł ogromną ulgę, że jego test okazał się ujemny. Wie, że to nie wina szpitala, że wyniki przyszły tak późno.
- Dodatkowym czynnikiem było to, że zamknięto laboratorium, do którego trafiły moje próbki. Okazało się, że laboranci z PZH mogli się zakazić koronawirusem. Ale to nie jest okej, by 3 dni czekać na wyniki testu. Zajmowałem miejsce w szpitalu, choć okazało się to niepotrzebne – mówi. I dodaje, że łomżyński personel był miły i profesjonalny.
Dzisiaj Arkadiusz Modzelewski czuje się dobrze nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. I jak mówi, zostaje w domu.
AKTUALNY RAPORT Z WOJEWÓDZTWA PODLASKIEGO:
Pamiętaj! Jeśli w ciągu ostatnich 14 dni byłeś w rejonie występowania koronawirusa i miałeś kontakt z osobą chorą lub zakażoną koronawirusem SARS-CoV-2 to bezzwłocznie, telefonicznie powiadom stację sanitarno-epidemiologiczną.
