Bernard Hinault, kolarz legenda, dwa razy pojawił się na starcie. Po pierwszym, zwycięskim występie pomysł organizacji takiego wyścigu skwitował dużo mniej ładnie niż mianem "piekło północy" (przepraszam, ale to cytat): "psie gówno". Przyjechał jeszcze raz po roku, jako poprzedni triumfator (był 9.) i tyle go na trasie widziano.
Kawa czy Cancellara - od Flandrii do Polski
Są zawodnicy, którzy unikają tego wyścigu jak ognia (albo g…), są tacy, którzy ściganie się po kocich łbach uwielbiają. Wśród zwolenników na pewno są kibice. Czesław Lang aż się zapala, gdy przypomina sobie rok 1984, kiedy pierwszy wjechał do sławnego Lasku Arenberg (ponad 2 km kocich łbów), odkrytego dla Roubaix przez innego polskiego kolarza, Jana Stablińskiego.
Dzień w piekle 10 kwietnia 2011 r. do końca życia będzie pamiętał długi jak tyczka Johan van Summeren. Dotychczas w diariuszu miał zapisane tylko dwa zwycięstwa. Oba w Polsce. W 2007 r. wygrał w Karpaczu ostatni etap i cały Tour de Pologne. Teraz z trudem unosił ważącą kilka kilogramów granitową kostkę należną triumfatorowi Paryż - Roubaix.
Wyobrażam sobie radość Langa, który jest przywiązany do "swoich" zwycięzców. W tym roku będziemy znów wypatrywać następów Van Summerena czy Contadora. Dwa etapy wyścigu, pierwszy i ostatni, w Warszawie i Krakowie, mają być szybkie i ciekawe. Podobnie jak końcówka we Francji. Krótki dystans, zakręty, różna nawierzchnia (w Krakowie trochę bruku) zapewnią dynamikę i widowiskowość. Sekund czy minut zawodnicy mają szukać w górach - wokół Zakopanego i Bukowiny.
Langowi dynamicznie rozwija się także cykl maratonów Skandia. Ładnie powiedział o nich prezes Skandii Paweł Ziemba (uczestnik wyścigów): - Sponsorujemy ten cykl nie dlatego, że ja jeżdżę na rowerze, a odwrotnie - zacząłem jeździć na rowerze, bo organizujemy maratony. Ładne podejście sponsora! Może i szefowie Biedronki zaczną kopać piłkę… Oby skutecznie!