Czy lekarze rodzinni powinni badać osoby z podejrzeniem koronawirusa? "Niektórzy robią wszystko, żeby nie zobaczyć pacjentów"

Nicole Młodziejewska
Nicole Młodziejewska
Violetta Feidler-Łopusiewicz, prezes zarządu Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia podkreśla, że lekarzom zależy na bezpieczeństwie pacjentów
Violetta Feidler-Łopusiewicz, prezes zarządu Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia podkreśla, że lekarzom zależy na bezpieczeństwie pacjentów Waldemar Wylegalski
Ustalenie nowej strategii walki z epidemią koronawirusa wprowadziło zmiany także w rolach, jakie dotychczas pełnili lekarze rodzinni. Według nowych założeń mieliby oni możliwość kierowania pacjentów z podejrzeniem zakażenia koronawirusem na testy, po wcześniejszym zbadaniu w poradni. Niestety, ta kwestia nie podoba się samym lekarzom POZ, którzy twierdzą, że jest to zagrożenie dla pozostałych pacjentów. Z drugiej strony, pojawiają się głosy mówiące o tym, że lekarze rodzinni stali się wygodni i wolą prowadzić teleporady niż badać i leczyć pacjentów.

W ubiegłym tygodniu Ministerstwo Zdrowia poinformowało o wprowadzeniu nowej strategii walki z epidemią koronawirusa. Jedną z wielu zmian jest nowa rola lekarzy rodzinnych, którzy mieliby wystawiać skierowania na testy pacjentom z podejrzeniem koronawirusa. Jak mówił jeszcze w ubiegły czwartek Adam Niedzielski, minister zdrowia, lekarze rodzinni mieliby takie skierowanie wystawić po wcześniejszym osobistym badaniu pacjenta w poradni.

Czytaj też: Lekarze rodzinni nie będą musieli przyjmować pacjentów z objawami koronawirusa. Będą mogli dać skierowanie na test po rozmowie telefonicznej

- Z każdą infekcją pacjenci w pierwszej kolejności trafiają do Podstawowej Opieki Zdrowotnej, czyli pod opiekę lekarza rodzinnego. Chcielibyśmy, żeby ta opieka zaczynała się od teleporady. Ale jeżeli objawy będą się przedłużały i po 3-5 dniach utrzymają się bądź nasilą, to wtedy oczywiście jest konieczność ponownego badania i tutaj chcemy, żeby to było badanie fizykalne, bo ono ma poprzedzić decyzję o skierowaniu na badanie w kierunku COVID-u, czyli na wymaz

- wyjaśniał szef resortu zdrowia.

Pomysł ten nie spodobał się lekarzom POZ, którzy natychmiast zaczęli zwracać uwagę na fakt, że mieszanie się w przychodniach pacjentów z koronawirusem z pacjentami z innymi infekcjami nie jest dobrym rozwiązaniem.

Z tego względu na początku tygodnia odbyły się rozmowy przedstawicieli lekarzy rodzinnych z ministrem zdrowia. W ich wyniku wypracowano rozwiązanie, na podstawie którego, lekarze rodzinni mogą zlecić wykonanie testów na koronawirusa w oparciu o teleporadę. Jednak mogą to zrobić tylko w przypadku czterech objawów:

  • gorączka powyżej 38 stopni,
  • kaszel,
  • duszności,
  • występuje utarta węchu lub smaku.

W pozostałych przypadkach pacjenci z podejrzeniem zakażenia koronawirusem mają trafiać na osobiste wizyty do poradni POZ.

- Problem polega na tym, że pan minister podał cztery objawy, na podstawie których możemy w czasie teleporady dać pacjentowi

Violetta Feidler-Łopusiewicz, prezes zarządu Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia podkreśla, że lekarzom zależy na bezpieczeństwie pa
Violetta Feidler-Łopusiewicz, prezes zarządu Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia podkreśla, że lekarzom zależy na bezpieczeństwie pacjentów Waldemar Wylegalski

skierowanie na test. Ale te cztery objawy razem występują u około trzech procent pacjentów „COVID-dodatnich”. Więc 97 procent pacjentów z zakażeniem przyjdzie do nas. Jeżeli pacjent ma tylko zaburzenie węchu i wysoką temperaturę, to ja muszę go ściągnąć do poradni. Tu nic się nie zmieniło. Według mnie, a jestem lekarzem praktykiem z dużym stażem, jest to nieetyczne postępowanie w stosunku do pacjentów - mówi Violetta Fiedler-Łopusiewicz, prezes zarządu Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia.

Pacjenci z koronawirusem wykluczeni przez lekarzy rodzinnych?

Jednak w przestrzeni publicznej pojawiają się głosy, które nieetycznym postępowaniem nazywają zachowanie lekarzy POZ. Zdaniem tych osób, lekarze rodzinni wykluczają pewnych pacjentów - w tym przypadku pacjentów z możliwym zakażeniem.

Zobacz również: Koronawirus: Nowa mapa żółtych i czerwonych powiatów. W Wielkopolsce jeden powiat w strefie żółtej

- Jestem zdziwiona całą tą sytuacją. Zachowujemy się tak, jakby to był pierwszy wirus, z jakim mamy do czynienia w naszym życiu. Pracuję w zawodzie ponad 20 lat i takich pandemii przeżyliśmy już wiele. Była przecież świńska grypa, ptasia grypa, SARS i wiele innych po drodze, dlatego nie rozumiem, co się teraz dzieje

- komentuje ostatnie wydarzenia dr Jolanta Uchman, pediatra z Poznania.

I dodaje: - To, że przyszła epidemia koronawirusa i zmieniła cały mechanizm przyjmowania pacjentów, to wcale nie upoważnia nas do tego, żeby tak już zostało. Są pewne choroby, których nie można zdiagnozować przez telefon czy online, a widzę, że zrobił się z tego standard, że lekarze przyjmują w takiej formie.

Zdaniem pediatry zadaniem lekarza jest to, by nie pozostawiać pacjenta bez opieki.

- Czy chirurg miałby przestać operować tylko dlatego, że boi się zakażenia wirusem HIV? Czy strażak ma przestać wyjeżdżać do pożarów, bo boi się, że coś mu się stanie? Zawód lekarza jest zawodem, w który wpisane jest pewne ryzyko - czasami mniejsze, czasami większe, ale wybierając taką pracę z tym ryzykiem się liczyliśmy.

Violetta Fiedler-Łopusiewicz przyznaje, że lekarze mają do czynienia z wieloma chorobami, w tym również wirusami. Jednak jej zdaniem, SARS-CoV-2 jest czymś zupełnie nowym, przed czym należy się chronić.

- Grypa jest z nami od setek lat i są na nią szczepionki, leki, umiemy z nią walczyć i mamy tzw. odporność stadną. Koronawirus jest dla nas nowością, nie mamy na niego leków ani szczepionek

- tłumaczy Violetta Fiedler-Łopusiewicz.

I dodaje: - Nie wiemy, jakie będą późniejsze powikłania po tym wirusie. Dlatego się go boimy. I dlatego powinniśmy się przed nim chronić, tym bardziej, że powoduje on duże spustoszenie w organizmie i atakuje bardzo intensywnie. A że są osoby, które przechodzą to bezobjawowo, to tylko się z tego cieszmy, bo dzięki temu, wcześniej czy później, ta odporność stadna nastąpi.

Lekarze POZ: Nie jesteśmy odpowiednio przygotowani

Prezes zarządu Wielkopolskiego Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia podkreśla także, że lekarze rodzinni nie są odpowiednio przygotowani na kontakt z pacjentem z potencjalnym zakażeniem.

- Proszę zwrócić uwagę na to, jak są ubrani przedstawiciele sanepidu, którzy jadą pobrać wymaz od pacjenta z podejrzeniem zakażenia. Wyglądają jak kosmonauci. A my co mamy? Fartuchy, maseczki? A kontakt z pacjentem, którego mamy zbadać to jest około 15 minut. Taki kontakt będzie miał lekarz i personel poradni. Gdzieś tu jest wielka niespójność, dlatego teraz się buntujemy

- tłumaczy Fiedler-Łopusiewicz.

Zobacz także: Nowe ognisko koronawirusa w Wielkopolsce. Tym razem w powiecie gostyńskim. Tylko w czwartek potwierdzono tam 40 przypadków zakażenia

Z tą opinią nie zgadza się dr Uchman, która twierdzi, że wzmożona ochrona osobista nie jest aż tak konieczna.

- W czasach zachorowań na świńską czy ptasią grypę nie było takiego reżimu sanitarnego, nie było tej świadomości społecznej, że należy zachować dystans czy nosić maseczkę. Przyjmowaliśmy pacjentów, którzy na nas kichali, kaszleli, mieli ostre objawy infekcji i nikt wtedy nie zastanawiał się nad tym, że my nie mamy śluzy czy kombinezonu i przyłbicy. Tak pracowaliśmy od lat. A teraz nagle się okazuje, że żeby przyjąć pacjenta, my musimy mieć jakieś nadzwyczajne środki ochrony. Oczywiście, że jest to nowy wirus i nie do końca wiemy, jak te zakażenia będą się rozwijały, ale nie możemy się pozamykać w czterech ścianach i uznać, że tak będzie lepiej. Bo za chwile przyjdzie kolejny wirus i co wtedy? - pyta dr Jolanta Uchman.

Zupełnie inaczej patrzy na to dr Artur de Rosier, prezes Wielkopolskiej Izby Lekarskiej. Jego zdaniem, lekarze POZ mają rację w swoich obawach, a brak chęci do przyjmowania pacjentów z zakażeniem w przychodniach wynika z troski o pozostałych pacjentów.

- To nie jest kwestia odwrócenia się od pacjenta, a wręcz przeciwnie - dbałość o pacjenta i o to, żeby miał on dokąd trafić. Przypomnijmy sobie, że w okresie, który mamy już za sobą, co chwilę słyszeliśmy, że jakiś oddział jest zamknięty, lekarze na kwarantannie, pacjenci na kwarantannie. Taka sama sytuacja może w tej chwili dotknąć poradnie lekarzy rodzinnych. Jeśli tam trafi pacjent z zakażeniem koronawirusem, to w tym momencie, jeżeli sanepid podejmie decyzję o kwarantannie personelu, pacjent nie będzie miał dostępu ani do teleporady ani do badania, bo będziemy słyszeć o zamykaniu się poradni

- tłumaczy dr Artur de Rosier.

I dodaje: - Dlatego też możliwość skierowania na testy nie tylko przez badanie fizykalne, ale także przez teleporadę jest w moim przekonaniu słuszne. Poza tym, w badaniu fizykalnym lekarz nie jest w stanie odróżnić jednej infekcji wirusowej od innej infekcji wirusowej. Tutaj przede wszystkim zwraca się uwagę na te główne objawy, jak gorączka, duszność, kaszel, zaburzenia węchu, smaku. Jeżeli pacjent spełnia takie kryteria i w tym momencie lekarz ma możliwość skierowania go na badanie testowe, a dopiero później podejmie się dalsze decyzje, to może to uchronić poradnie, pacjentów i lekarzy przed tym, żeby przychodnia nie stała się rezerwuarem wirusa.

Wtóruje mu Violetta Fiedler-Łopusiewicz: - Chcemy dbać o pacjentów z zaburzeniami odporności, których teraz przyjmujemy. Ci pacjenci przychodzą do naszych przychodni po teleporadach. My ich leczymy, cokolwiek się u nich dzieje. Teraz taki pacjent siedząc w korytarzu, czekając np. na EKG, będzie się mijał z pacjentem, który ma tylko dwa objawy koronawirusa, ale ewidentne, jak wysoka temperatura i zaburzenia węchu. Jak mamy na to pozwolić, by pacjent “covidowy” kontaktował się z pacjentem o obniżonej odporności?

Wygodni lekarze wolą badać przez telefon?

Od momentu nagłośnienia problemu związanego z przyjmowaniem pacjentów z podejrzeniem zakażenia koronawirusem przez lekarzy rodzinnych w przychodniach temat ten zaczął by szeroko komentowany w internecie. Pojawiły się głosy pacjentów mówiące o tym, że lekarze rodzinni stali się wygodni, idą na “łatwiznę” i wolą przyjmować pacjentów telefonicznie niż w przychodniach. Co więcej, wielu internautów zastanawia się, jak to jest możliwe, że można brać udział w uroczystościach weselnych, chodzić do kina, restauracji czy kościoła, a nie można dostać się na wizytę do lekarza.

Podobnie na ten problem patrzy dr Jolanta Uchman: - Badanie pacjentów to jest lekarski obowiązek. Oczywiście sama udzielam porad online, ale robię to w bardzo określonych sytuacjach,, kiedy mamy kontynuację leczenia albo błahą sprawę. Znam swoich pacjentów i wiem, w jaki sposób możemy sobie poradzić. Ale nie wyobrażam sobie, by pacjenta z bardzo niespecyficznymi objawami zbadać online, bo to jest niemożliwe.

I dodaje: - Przez cały czas pracowałam w pandemii, przyjmowałam pacjentów w gabinecie. Mój mąż też jest lekarzem, wszyscy pracowaliśmy w reżimie sanitarnym. Nie wyobrażamy sobie, żeby zamknąć nasze gabinety. Jeżeli to zrobimy, to kto będzie pracował, kto będzie pomagał tym pacjentom? Wykonujemy zawód, który zobowiązuje, ryzyko jest w niego wpisane. Nie decydowaliśmy się na to, myśląc, że będziemy siedzieć w czterech ścianach przed komputerem. Nawet jeśli będziemy jechać do sklepu i zobaczymy wypadek, to udzielimy pomocy. Taki mamy zawód.

Z kolei dr Artur de Rosier inaczej komentuje słowa internautów. - Jest to duży dysonans i nie rozumiem tej kwestii. Nie poszedłbym ani do kina, ani na żadne wesele czy tego typu imprezy. A przecież one cały czas się odbywają. Tylko, że później słyszymy, że były one rezerwuarem kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu osób, u których jest potwierdzony koronawirus. Ile jeszcze takich przykładów ma się pojawić, żeby z tej niefrasobliwości zrezygnować? - pyta dr de Rosier.

I dodaje: - Pacjenci chcieliby mieć lepszy, szerszy dostęp do lekarza. Jednak warunki, w jakich się znaleźliśmy spowodowały chociażby przesuniecie zabiegów, na które pacjenci czekali w kolejkach. Podobnie było z pacjentami w poradniach specjalistycznych. To wszystko zadziało się z powodów epidemiologicznych i na to nic nie można poradzić. To nie jest kwestia wygody lekarzy tylko obaw, że mając pod opieką kilka tysięcy pacjentów, przy dwóch tygodniach kwarantanny ci pacjenci pozostaną bez opieki.

Z krążącą wśród pacjentów opinią na temat lekarzy rodzinnych i ich działań w czasie epidemii stanowczo nie zgadza się Violetta Fiedler-Łopusiewicz.

- Chętnie zaproszę osobę z takim zdaniem do tego, żeby posiedziała w poradni i zobaczyła jak to wygląda. Nam, lekarzom w czasie epidemii wydłużył się czas pracy z pacjentami, ponieważ te teleporady są dla nas zmorą. Najwygodniejszy jest kontakt bezpośredni z pacjentem. Rozmowa przez telefon nie zawsze jest wygodna. Jest wiele przypadków, w których, jeśli dany pacjent nie zagraża innym pacjentom, jest on zapraszany na wizytę do poradni

- tłumaczy Violetta Fiedler-Łopusiewicz.

I dodaje: - Owszem, teleporady są dobrą drogą na przyszłość. Część pacjentów, która niepotrzebnie przychodziła do przychodni może uzyskać pomoc przez teleporadę. To są zwykłe, drobne przeziębienia, np. pacjent ma katar - nie wie co z tym zrobić, przez teleporadę może dostać informacje jakie leki ma brać, że ma poleżeć w domu i po dwóch dniach będzie zdrowy. Teleporady zdały egzamin i zostaną z nami na zawsze.

Czytaj także: Maja Szklarska z Puszczykowa ma 20 lat i walczy z nowotworem. Potrzebuje pieniędzy na protonoterapię, która jest jej jedyną szansą

Plusy w teleporadach dostrzegają także inni lekarze, również Ci, którzy nie zgadzają się z lekarzami rodzinnymi w kwestii przyjmowania pacjentów z podejrzeniem koronawirusa.

- Teleporady dają gwarancję utrzymania pacjentów stabilnych, przewlekłych, dają też możliwość leczenia naszego pacjenta, którego znamy od lat. Pacjenci mówili o tym, że teleporada to nie wszystko i z tym należy się zgodzić, bo nic nie zastąpi badania bezpośredniego i możliwości przeprowadzenia badania fizykalnego. Natomiast należy zwrócić uwagę na to, że teleporada jest też możliwością określenia potrzeb, z jakimi pacjenci zgłaszają się do gabinetu lekarza rodzinnego

- mówi dr Artur de Rosier.

Z kolei dr Jolanta Uchman dodaje: - Teleporady nie są bezsensowne i myślę, że jest to dobry kierunek rozwoju służby zdrowia dlatego, że jest wiele spraw, które można załatwić telefonicznie. Na pewno jest to metoda na to, żeby rozładować kolejki w gabinetach. Tylko przy tym systemie trzeba być bardzo czujnym, żeby czegoś nie przeoczyć. Wszystko jest dobrze, dopóki to się układa zgodnie z tym, co zaplanowaliśmy. Jednak mam takie wrażenie, że teleporady i porady online w tej chwili wyglądają w ten sposób, że lekarze robią wszystko, żeby tego pacjenta jednak nie zobaczyć. I to budzi mój niepokój. Jesteśmy przed nowym sezonem zachorowań na grypę, ale będą też inne choroby pacjentów - boję się tego, że przeoczymy tych pacjentów, którzy naprawdę potrzebują naszej pomocy, a łatwo jest zbagatelizować pewne objawy, jeśli nie jesteśmy w stanie danego pacjenta zbadać.


Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl