- Jak wrażenia?
- Nie uczestniczyłam zbyt często w takich imprezach. Prezentacje żużlowe to dla mnie przede wszystkim hala Łuczniczka w Bydgoszczy. Swego czasu odbywały się tam spotkania przed Grand Prix. A wracając do dzisiejszego wieczoru (rozmawialiśmy w sobotę - dop. red.), zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Jestem i pewnie długo będę pod wrażeniem publiczności. Pogoda nas nie rozpieściła, było zimno, a na nich dodatkowo padał deszcz. Zielonogórski klub ma kibiców, których może mu zazdrościć cała żużlowa Polska. Znałam ich z różnych stadionów, ale po dzisiejszym spotkaniu po prostu brak mi słów. Warto robić takie prezentacje, przede wszystkim dla fanów, bo oni bardzo na to zasługują.
- A dla żużlowców?
- Dla nich też. Wielokrotnie rozmawialiśmy i okazywało się, że w czasie meczu nie dociera do nich nawet największy huk, najwspanialszy doping. Przeżywają rodzaj amoku i nie słyszą fanów. Dziś mówili, że prezentacja była ważna, bo ten moment traktują jako motywację do całego sezonu. Ja będę to długo pamiętała, a co dopiero żużlowcy. Przecież to ich nazwiska skandowały trybuny.
Gdyby miała pani porównać różne nacje, na którym miejscu plasują się fani z Polski?
- Na pierwszym i za Polską długo, długo nie ma nikogo. Myślę, że to wynika z mentalności. Jesteśmy narodem, który wyraża emocje. Pierwszy przykład, który przychodzi mi do głowy, to oczywiście silna żużlowo Skandynawia. Nie mamy z kim się ścigać, ale chciałabym, żebyśmy sobie coraz wyżej wieszali poprzeczkę.
Zna pani atmosferę na stadionach piłkarskich i żużlowych. Jak wypada porównanie?
- Kibic piłkarski może się dużo nauczyć od żużlowego. Ten drugi jest na tyle inteligentny, że bierze coś z futbolu, ale tylko to, co jest dobre. Przykłady? Cały stadion śpiewa tę samą piosenkę, klaszcze w jednym rytmie. To cudowne.
- Fani futbolu mówią o żużlu, że to niszowa dyscyplina.
- Żyję w tych dwóch światach równocześnie. To regionalny sport, ale nie zgadzam się z określeniem: niszowy. W kilku częściach Polski jest masa ludzi, którzy kochają żużel. Przez pewien czas próbowałam walczyć z takim podejściem kibiców piłki. Szczególnie, kiedy znalazłam się w bardzo futbolowej redakcji, gdzie żużel stanowi niewielki procent. Ale już mi nie zależy, by przyznawali, że jest fantastyczny i ma taką magię, jak piłka. Wystarczy mi, że jeden z drugim powie czasem: wiesz co, oglądałem zawody żużlowe i jestem pod wrażeniem. Później taki "zarażony" albo obejrzy kolejne, albo nie. W każdym razie pozostał ślad i oby takich śladów było jak najwięcej.
- A propos walki. Widziałem pani zdjęcie zrobione podczas jednego z turniejów Grand Prix. Miała pani strasznie groźną minę. Czy żużlowcy wyprowadzają z równowagi?
- Nie. Jeśli taka złość występuje, to jest związana z jakimiś kłopotami technicznymi. Chyba żaden żużlowiec ani nie wyprowadził mnie z równowagi, ani nie zaskoczył tak, żeby wywołać gniew. Zawodnicy są, jak każdy rozmówca, mniej lub bardziej wdzięczni. Jeden udzieli trzech odpowiedzi na jedno pytanie, a inny odwrotnie. W przypadku uczestników Grand Prix, kluczem do sukcesu jest grafik. Jeśli proszę kogoś o rozmowę, a on dopiero co wjechał do parkingu albo właśnie ma ruszyć do walki, to nie będzie fajna pogawędka. Wcale się chłopakom nie dziwię. Byłabym taka sama lub gorsza.
- Kobiecie chyba trudniej jest odmówić?
- Odmawiają, ale staram się ich zrozumieć. Najbardziej boli mnie, kiedy zrobi to Polak, a uważam, że nie miał powodu. Myślę wtedy: nie masz prawa tego robić. Nie mnie, bo to jeden z wielu wywiadów, ale swym kibicom. A czy kobiecość pomaga? W kwestii umówienia się na rozmowę chyba nie. Wpływa raczej na jej przebieg. Przypuszczam, że jest łagodniejsza niż z mężczyzną.
- Zamieniłaby pani żużel na coś innego?
- Nie ma szans. Mogą mnie czasem męczyć wyjazdy do szwedzkiego lasu w Malilli, ale żużel jest zdecydowanie na prowadzeniu i nie musi się obawiać.