Jeśli ktoś spodziewał się, że skandaliczna otoczka wokół nagrody dziennikarskiej Grand Press w tym roku pójdzie w zapomnienie, a z "mobbingowego skandalu" wyciągnięto wnioski - grubo się pomylił.
W ubiegłym roku odebrania wyróżnienia odmówiła uhonorowana nim Agnieszka Szpila, publicystka i pisarka. Decyzję swoją umotywowała tym, w jaki sposób potraktował ją główny organizator gali, Andrzej Skworz. W dziennikarskim środowisku od wielu lat określano go jako "trudnego we współpracy", aż wreszcie zmowę milczenia przełamała publikacja Katarzyny Włodkowskiej z "Gazety Wyborczej", która ujawniła skalę mobbingu naczelnego wobec swoich współpracowników. Tekst wywołał gorące dyskusje na temat realiów pracy w polskich redakcjach.
Do ujawnionej w reportażu Katarzyny Włodkowskiej sprawy odnieśli się dziennikarze Szymon Jadczak, pracujący dla Wirtualnej Polski, a także Michał Janczura, reporter radia TOK FM. Obaj dziennikarze otrzymali w tym roku nominacje do nagrody. Dlatego też postanowili zabrać głos w sprawie Grand Press oraz narosłych wokół nagrody kontrowersji i opublikowali w portalu X (niegdyś Twitter) oświadczenie.
"Pozwalamy sobie zabrać głos, jako dziennikarze, którzy zajmowali się mobbingiem, i którym zależy, żeby znaleźć konstruktywne wyjście z kryzysu wokół nagród dziennikarskich organizowanych przez Fundację Grand Press.
W tym roku rozdaniu najbardziej prestiżowych nagród dziennikarskich nie będzie towarzyszyła atmosfera święta, raczej stypy, albo co najwyżej imienin w patologicznej rodzinie. Chociaż obaj otrzymaliśmy nominacje do nagrody, to zamiast podekscytowania czujemy żal i rozczarowanie".
Dziennikarze wskazują palcem winnego
Janczura i Jadczak nie mają wątpliwości, że upadek prestiżu nagrody Grand Press oraz "cały ten bałagan zawdzięczamy Andrzejowi Skworzowi". Nominowani dodali, że "to smutny paradoks, iż człowiek, który latami z moralną wyższością pouczał środowisko dziennikarskie i próbował narzucać etyczne standardy, swoim zachowaniem potężnie skłócił ze sobą dziennikarzy i obrzydził nagrodę oraz imprezę, która była przecież naszym świętem".
Janczura i Jadczak przypomnieli kulisy skandalu, który wybuchł przed wakacjami.
"W maju Katarzyna Włodkowska napisała tekst, który odsłonił nieznane mroczne oblicze Andrzeja Skworza. Zarzuty poważne, odpowiedź Skworza niepoważna i powierzchowna. Do konkretnych zarzutów się nie odniósł, zapowiedział enigmatycznie jakieś zmiany (ale nigdy nie powiedział, na czym miałyby one polegać i nie rozliczył się z ich przeprowadzenia). Zamiast tego w kolejnych miesiącach Skworz i podległe mu media zaczęły atakować Włodkowską oraz wbijać szpile tym, którzy stanęli po jej stronie.
Formalnie Andrzej Skworz stwierdził, że odcina się od nagrody, ale nadal pozostał naczelnym magazynu Press, a to właśnie tej działalności dotyczyły główne zarzuty z tekstu Włodkowskiej. Zapewniał, że nie chce mieć nic wspólnego z Fundacją Grand Press, przyznającej nagrody, ale redakcja Pressa mieści się pod tym samym adresem co fundacja".
Dlaczego nominowani nie zbojkotowali nagrody Grand Press?
W dalszej części oświadczenia Janczura i Jadczak tłumaczą się, dlaczego nie zdecydowali się na bojkot nagrody i nie wyrazili w ten symboliczny sposób solidarności z ofiarami mobbinu ze strony Skworza.
"Tekst Włodkowskiej wywołał oburzenie, ale nie doprowadził do bojkotu Grand Pressów. Szefowej fundacji Weronice Mirowskiej udało się sklecić jury, zdobyć sponsorów. Wbrew początkowym zapowiedziom zdecydowana większość dziennikarzy zgłosiła się jednak do konkursu. Dlaczego to zrobiliśmy? Bo to najstarsza i najbardziej prestiżowa nagroda, przyznawana w miarę obiektywny i uczciwy sposób, która w naszej branży wciąż wiele znaczy. Bo wierzyliśmy, że Grand Press to coś więcej niż Skworz. Bo łatwo coś zniszczyć, ale trudniej zbudować (o czym boleśnie przekonują się twórcy nowego tworu mającego zastąpić Grand Pressy, którzy też wyłożyli się na temacie mobbingu). Zresztą w tym środowisku wszyscy mniej lub bardziej są umoczeni w tolerowanie mobbingu (w jury nagrody im. Wojciechowskiego był człowiek oskarżany o mobbing, ale jakoś nikt nie protestował. Zgłaszanie się do Grand Press głośno krytykują pracownicy korporacji medialnych, w których mobbing od lat jest strukturalnym problemem)".
Nominowani do Grand Press: koledzy mają nas za głupców i hipokrytów
Jak dowiadujemy się dalej z oświadczenia, dziennikarze nominowani w tym roku do Grand Press doświadczyli wielu nieprzyjemności z powodu udziału w konkursie.
"A może po prostu mamy rozbuchane ego, jesteśmy próżni i łasi na pochwały? Niech każdy nominowany i zgłaszający się po Nagrodę odpowie sobie we własnym sumieniu.
W zeszłym roku jeden z nas wygrał tytuł Dziennikarza Roku, drugi Grand Pressa w kategorii reportaż radiowy. Ze sceny obaj mówiliśmy o ofiarach mobbingu. Po tym jak dostaliśmy nominację w tym roku, wielu kolegów dało nam do zrozumienia, że uważają nas za hipokrytów i głupców. Wasze prawo. Ale od kilku dni obserwujemy, że w sprawie Grand Pressów u nas znowu wszystko stanęło na głowie. Grono dziennikarzy atakuje osoby nominowane do nagrody, używając przy tym szantażu, języka nienawiści i przemocy psychicznej".
- Nie mamy zamiaru angażować się w połajanki w social mediach i prowadzenie jałowych polemik. Nie bojkotowaliśmy nagrody, bo w żadne bojkoty nie wierzymy. Zamiast pustych gestów, od kilku dni intensywnie zastanawiamy się, czy można zrobić coś więcej oprócz bicia piany na Facebooku. I uratować nagrody, które są cenne dla nas dziennikarzy
- oświadczyli Michał Janczura i Szymon Jadczak. Wyjaśnili przy tym, dlaczego nie zdecydowali się na bojkot tego wyróżnienia i czego spodziewają się po tegorocznej gali wręczenia nagród.
"Przejrzeliśmy pod tym kątem statut Fundacji Grand Press (w tym momencie czytający pewnie pomyśleli: “trochę późno się obudzili”. I macie rację). Rzeczywiście, po lekturze tego dokumentu, zgadzamy się z protestującymi, że Andrzej Skworz tylko pozornie odciął się od nagrody. Według statutu to on jako fundator nominuje radę fundacji (dziś zasiadają w niej dwie osoby w żaden sposób niepowiązane z dziennikarstwem), ma też wpływ na powołanie zarządu oraz ustalenie ich wynagrodzenia.
I teraz nasz pomysł. Po pierwsze byłoby cudownie, gdyby w czasie poniedziałkowej gali wszyscy nominowani, nagradzani i każdy, kto będzie miał okazję się w jakiś sposób wypowiedzieć, dał do zrozumienia, że obecna sytuacja jest nie do zaakceptowania. Że za to, co opisała Włodkowska, za skłócenie i zatrucie środowiska dziennikarzy, za pozbawienie nas wszelkiej radości z Grand Pressów odpowiadają konkretne osoby stosujące przemoc. To jednak jest indywidualna decyzja każdego z dziennikarzy.
Po drugie, żeby uratować nagrodę Grand Press, Skworz musi się od niej realnie odciąć. Jako fundator musi zmienić statut fundacji. Szczegóły są do wypracowania z prawnikami, ale absolutne minimum to zmiana sposobu powoływania członków rady fundacji, tak by nie byli oni powoływani przez fundatora), rozszerzenie jej składu o osoby związane lub powszechnie akceptowane przez środowisko dziennikarskie. To rada powinna wybierać zarząd fundacji i określać jego wynagrodzenia. A sama fundacja powinna być maksymalnie transparentna (dziś na jej stronie nie ma nawet omawianego tu statutu). Tylko taka zmiana w strukturze samej fundacji da szansę na to, że nagroda będzie miała nadal swoją dziennikarską wartość.
Nasze propozycje to zapewne tylko początek zmian koniecznych do odbudowania Grand Pressów. Ale liczymy, że choćby z pomocą osób, które tak licznie w ostatnich dniach dyskutowały na temat tego, co się dzieje wokół nagrody, uda się wspólnie zrobić coś dobrego. Przy okazji mamy niepowtarzalną szansę uruchomić dyskusję na temat mobbingu w mediach. To jest szansa, żeby uczciwe powiedzieć: naszego środowiska też dotyczy ten problem. Bojkotem i wyniosłym milczeniem go nie załatwimy".
lena
