Przed Sądem Okręgowym w Szczecinie zaczął się w piątek mroczny proces o zabicie noworodka. Oskarżona to 37-letnia Anna R., mieszkanka Goleniowa. Nie przyznaje się do winy. Przekonuje, że nie wiedziała o ciąży, a dziecko - córeczkę - urodziła w domowej toalecie.
- Ona po prostu ze mnie wypadła na podłogę. Nie ratowałam jej, bo nie płakała, a to znaczy, że nie żyła - mówiła.
Skąd więc rany cięte na ciele dziecka?
- Nie wiem, może uderzyło się o miskę podczas upadku. Od kilku dni źle się czułam, brałam tabletki na ból kręgosłupa. To one mogły zbić dziecko - przekonuje.
Analiza jej telefonu wykazała, że w internecie szukała informacji związanych z ciążą, m.in. jak wygląda brzuch w tym okresie, czy można pić wtedy alkohol.
- Nie wiem czemu tego szukałam, do chwili porodu nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Nie chodziłam do lekarza. Nie planowaliśmy dziecka - mówi.
Ale według prokuratury było inaczej.
Anna R. urodziła dziecko siłami natury 20 stycznia 2021 r. w domu. Dziecięcymi nożyczkami i nożykiem z 6-centymetrowym ostrzem odcięła pępowinę oraz zadała trzy ciosy w brzuch córki.
- Co doprowadziło do wytrzewienia i krwotoku skutkujących śmiercią dziecka. Następnie pozbyła się łożyska i pępowiny, aby ukryć poród - oskarża prokurator.
Kobiecie grozi dożywocie. Ma wykształcenie podstawowe. Skończyła szkołę specjalną. Nigdy nie pracowała, bo jest na rencie socjalnej.
"Bardzo zamknięta w sobie, małomówna"
Mieszka z rodzicami w trzypokojowym mieszkaniu. Dwa lata temu wprowadził się do niej chłopak, Cezary. Rodzina zapewnia, że też nic nie wiedziała o ciąży oskarżonej. Rodzice, siostra i chłopak nie skorzystali z prawa do odmowy zeznań i bronią oskarżonej.
- Nic nie było widać, ona przytyła, ale jeszcze przed ciążą - mówiła Magdalena A., siostra Anny R.
Kilka dni przed porodem Anna R. źle się czuła. Bolały ją plecy, krwawiła. Taksówka miała ją zawieść do szpitala. Tuż przed wyjściem dostała krwotoku i poszła do toalety. Tam urodziła córkę. W tym czasie w mieszkaniu byli rodzice oskarżonej oraz jej chłopak.
- Ania zawołała mnie, że urodziła. To było ogromne zaskoczenie. Nikt nie wiedział o ciąży. Gdy weszłam do łazienki, widziałem, że dziecko leży. Nie dawało oznak życia. Zauważył to Cezary i zaczął dzwonić po karetkę. Mój mąż siedział w pokoju i nie reagował, bo on się nie przejmuje, taki ma charakter - mówiła Stanisława R., matka oskarżonej.
Też zapewnia, że nie widziała żadnych śladów przemocy na noworodku. Nie zgodziła się jednak na badanie wariografem. Twierdzi też, że ratownicy pogotowia i policjanci nie sprawdzali, czy dziecko żyje.
- Włożyli ją do miski i wynieśli - twierdzi.
Wczoraj przyznała, że wyrzuciła pępowiną do toalety podczas sprzątania łazienki. W śledztwie nic na ten temat nie mówiła.
- Niedawno to skojarzyłam - uzasadnia.
