Ekspert: Porozumienie pokojowe w sporze o Górski Karabach, to niebywały sukces Moskwy

Wojciech Szczęsny
Wojciech Szczęsny
Fot. The Ministry of Defence of the Republic of Azerbaijan / Twitter
- Rosja i Turcja nie mają wielu zbieżnych interesów. Ale ich współpraca w czasie konfliktu Armenii i Azerbejdżanu mogłaby stać się podstawą do porozumienia taktycznego w innych sytuacjach. To potencjalne zagrożenie dla wspólnoty euroatlantyckiej i Polski - mówi Arkadiusz Legieć, analityk ds. Kaukazu i Azji Centralnej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Kto jest zwycięzcą najnowszej odsłony sporu o Górski Karabach?
Najwięcej zyskuje Rosja. Przez cały czas obecnej eskalacji, która miała miejsce od 27 września można było się zastanawiać dlaczego Moskwa nie interweniuje. Teraz się okazuje, że wcale nie była taka pasywna i cały czas prowadziła działania – może nie na froncie przed kamerami, ale zakulisowe i dyplomatyczne dzięki którym osiągnęła niebywały sukces. Celem Kremla od wielu lat było zwiększenie swojej obecności w Górskiego Karabachu i na Kaukazie. Teraz instrumentów do bezpośredniego wpływania na Azerbejdżan, Armenię i Gruzję będzie więcej. To niepodważalny sukces państwa, które w dalszym ciągu jest jednym aktorem, które może aktywnie negocjować, a w razie potrzeby przymusić Erywań i Baku do zawarcia porozumienia, na które obie stolice nie były gotowe ani w przeszłości ani teraz.

Ale to Azerbejdżan zyskał więcej.
Porozumienie jest pokojowe, ale jego podstawy zostały utworzone nie w toku negocjacji i kompromisu dyplomatycznego, tylko na skutek ofensywy militarnej sił azerskich w Górskim Karabachu. To działania wojskowe zmieniły status quo. Azerbejdżan wywrócił stolik, aby otworzyć przestrzeń dla korzystnego dla siebie porozumienia. Co ciekawe armia Azerbejdżanu zajęła 30% spornego terytorium, ale w wyniku porozumienia Baku otrzymało aż 75%. Oczywiście dalsza ofensywa mogła doprowadzić do zajęcia całego Górskiego Karabachu, ale odbyłoby się to kosztem krwi i życia żołnierzy oraz kolejnych nakładów finansowych.

A Turcja?
Przez ostatnie kilka tygodni Turcja zdecydowanie zwiększyła swoje wpływy w regionie. Wsparcie polityczne i militarne dla Baku skonsolidowało sojusz azersko-turecki. Co prawda Turcja nie będzie brała czynnego udziału w misji wojskowej u boku Rosji, co jest pewnym umniejszeniem jej roli i nakładów poniesionych w ostatnim czasie, ale summa summarum Ankara ma teraz więcej do powiedzenia na Kaukazie. Najmniej powodów do zadowolenia mają oczywiście Ormianie.

Czy w ogóle mogło stać się inaczej?
Tu należy ocenić pozycję negocjacyjną Erywania. Azerowie przedarli się przez kluczowe fortyfikacje, zepchnęli Ormian do defensywy, stosowali środki dywersyjne na tyłach wroga, zdobyli też miasto Szusza. Premier Nikol Paszynian próbował przekonać rodaków do tego, że decyzja o porozumieniu została podjęta po ewaluacji sytuacji na froncie. W tym kontekście można uznać, że porozumienie jest cząstkowym sukcesem, bo Armenia nie straciła całości terytorium Górskiego Karabachu. Co prawda nigdy wcześniej nie została tak upokorzona i nie straciła tak wiele ziem jak teraz, ale w dalszym ciągu nie została bez niczego. Niemniej to są konsekwencje sytuacji międzynarodowego kraju, więc więcej ugrać się nie dało.

Sojusznikiem Armenii jest przecież Rosja.
Oczywiście, Armenia jest członkiem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli „rosyjskiego NATO”. Są też zobowiązania dwustronne mówiące m.in. o wspólnej obronie. Na terytorium Armenii znajdują się dwie rosyjskie bazy wojskowe. Moskwa jest więc gwarantem bezpieczeństwa Armenii, ale jest jeden szkopuł – wszystko to dotyczy terytorium państwa ormiańskiego, a nie Górskiego Karabachu. W związku z tym Ormianie musieli radzić sobie samodzielnie. Osobiście nie wykluczałem jakiejś pomocy nieoficjalnej, przybycia zielonych ludzików, ale to się nie stało. Pamiętajmy też, że gdyby Moskwa oficjalnie wsparła jedną stronę, nie mogłaby potem występować jako rozjemca. A właśnie rola mediatora w tym konflikcie jest podstawą rosyjskiej polityki w regionie. To pozwala rozgrywać zarówno Ormian, jak i Azerów.

Jakie nastroje panują teraz w ormiańskim społeczeństwie? Część osób, która uciekła z Górskiego Karabachu, nie będzie chciała wrócić do swoich domów. Czeka nas kolejna diaspora i skojarzenia z najgorszymi wydarzeniami z historii tego kraju związanymi także z pewną obojętnością światowej opinii publicznej?
Od kilku dni mam w głowie myśl, że utrata Górskiego Karabachu będzie dla Ormian nowym Araratem. Chodzi oczywiście o świętą górę, która widać z Armenii, ale która znajduje się na terytorium Turcji. To największy symbol utraconego ormiańskiego dziedzictwa. Podobnie może być teraz z Górskim Karabachem. Na poziomie społecznym, tożsamościowym i narodowym, to jest katastrofa. Ormianie utracili ¾ terytorium, o które od 30 lat przelewali krew, a walczyli o nie z Azerami od kilkuset lat. Cały czas byli tez utwierdzani w poczuciu, że mają rację, a obrona tych ziem będzie skuteczna i będzie trwała zawsze. To terytorium było silnym komponentem wspólnoty narodowej Ormian. I dalej nim będzie, ale w wymiarze smutnym lub wręcz tragicznym. Oczywiście część osób wysiedlonych w ostatnich tygodniach nie wróci do Górskiego Karabachu. To będzie wielkie wyzwanie dla rządu, co może skończyć się wzrostem presji emigracyjnej, także w kierunku Polski.

Powinniśmy spodziewać się fali ormiańskich emigrantów?
Polska jest dla Ormian sprawdzonym kierunkiem migracji życiowej i zarobkowej. To wielowiekowa tradycja, choć oczywiście w latach 80-tych nabrała ona innego charakteru. Nie należy spodziewać się zalewu imigrantami z Armenii w naszym kierunku, w całym państwie mieszka przecież tylko ok. 3 milionów osób, ale w pewnym stopniu może być to odczuwalne.

To jedyna potencjalna konsekwencja ostatnich wydarzeń dla Polski? Górski Karabach pozostanie lokalnym punktem zapalnym, czy też nowa sytuacja może zagrozić bezpieczeństwu całego kontynentu?
Ten konflikt ma charakter lokalny, ale ma on ważny aspekt międzynarodowy wynikający z zaangażowania Rosji i Turcji.

Interesy Moskwy i Ankary na Kaukazie raczej nie są zbieżne.
Spojrzałbym na to inaczej. Turcja i Rosja zarówno na Kaukazie, jak i w innych częściach świata mają pewne styczne elementy w polityce zagranicznej, ale rozbieżności jest więcej. Z tym że konflikt w Górskim Karabachu dla żadnej ze stron nie jest priorytetem. To raczej instrument do oddziaływania na region, a także do relacji wzajemnych. Mówiąc obrazowo, dla Turcji zwiększenie wpływów na Kaukazie to kolejny fortepian do gry z Rosją. Dlatego w większym stopniu obawiałbym się współpracy, a nie rywalizacji tych dwóch państw. Na Kaukazie nie wybuchnie III wojna światowa. Gdyby Rosja i Turcja chciały wejść ze sobą w zwarcie to mogłyby, to zrobić już wcześniej w Syrii albo w Libii. Tymczasem ewentualne zbliżenie Moskwy i Ankary w jednym konflikcie może być podstawą do porozumień taktycznych w innych sytuacjach. W najgorszym wypadku mogłoby dojść do współpracy wymierzonej we wspólnotę euroatlantycką. Rozbicie tej wspólnoty za pomocą Turcji leży w interesie Rosji. Pamiętajmy, że kilka miesięcy temu plany obronne dla wschodniej flanki NATO były blokowane właśnie przez Ankarę, która domagała się uznania swoich racji w Syrii w związku z konfliktem z Kurdami. To przykład tego, że współpraca rosyjsko-turecka może stanowić pewne zagrożenie dla Polski, któremu powinniśmy w jakiś sposób przeciwdziałać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl