O tym, że cierpi na chorobę Wilsona, dowiedział się w wieku 34 lat. Aktywny, wysportowany i prowadzący zdrowy tryb życia nauczyciel i trener uczniowskiego klubu pływackiego, do tego zapalony podróżnik, nagle poczuł się źle. Bardzo źle. W szpitalu mieli mu pomóc, jednak mężczyzna gasł w oczach. Jego życie mogła uratować tylko nowa wątroba.
Życie jak w bajce i... krach
Artur i Sylwia Zakrzewscy są razem od czasów licealnych. Po maturze wynajęli mieszkanie. Dziewczyna studiowała germanistykę. Zawsze zafascynowany sportem chłopak wybrał AWF.
Później były klasyczne oświadczyny i bajeczny ślub w czerwcu 2005 r. Obydwoje pracowali w szkole i cieszyli się sobą, realizując największą pasję - podróże.
- Podczas pierwszego wyjazdu do Grecji tak zakochaliśmy się w tym kraju, że zdecydowaliśmy, iż synowi damy na imię Oliwier, a córce - Oliwka. Śliczna córeczka urodziła się pięć lat później.
W 2011 r. u 33-letniego Artura lekarze wykryli cukrzycę typu pierwszego, insulinozależną. Rok później, w maju, mężczyzna bardzo źle się poczuł. Na tyle źle, że trafił do szpitala. Zrobiono mu badania. Niestety nikt wtedy nie pomyślał o próbach wątrobowych.
Skierniewiczanin wrócił do swoich zajęć. Na 1 czerwca przygotowywał dzień dziecka na sportowo w swojej szkole. Nie wrócił jednak do domu, tylko znów trafił do szpitala. - Wtedy wszystko się zaczęło - wspomina Artur.
W próbach wątrobowych przy normie do 40, Artur Zakrzewski miał 1.700. Później lekarze powiedzą, że być może udałoby się tę starą wątrobę uratować...
W szpitalu spędzili 10 dni. Lekarze nie byli w stanie ustalić, dlaczego wyniki są takie fatalne. Rok wcześniej, przy cukrzycy, wszystko było w porządku.
- Faszerowali mnie wszystkim. Lekarka zleciła abstrakcyjne badanie pod kątem choroby Wilsona i wysłała próbki do specjalistycznej placówki. Na wyniki trzeba było czekać - opowiada Artur.
Czuł się coraz gorzej. Kiedy doszło migotanie przedsionków, Sylwia w porozumieniu z lekarką prowadzącą przewiozła męża do Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA przy ul. Wołoskiej w Warszawie.
Nie tracili wiary
- Popatrzyli na mnie, wzięli na oddział hepatologiczny, podłączyli na OIOM wątrobowy i odstawili mi wszystkie leki - opowiada Artur. - Lekarz powiedział od razu, że jedyną szansą jest przeszczep wątroby.
Już następnego dnia skierniewiczanin miał wykonane badania pod kątem przeszczepu wątroby. W czwartek Artur został przewieziony z OIOM-u na oddzielną salę.
Zobacz też: Pacjent po przeszczepie twarzy ma już żuchwę i zęby WIDEO Udało się to lekarzom z Katowic
- Wiedziałem, że coś ze mną jest nie tak - wspomina. - Co dwie godziny przychodziły grupy profesorów i studentów mnie oglądać. Analizowali wszystko. Czy to może choroba tropikalna? A może jadłem grzyby, bo nie ma nic innego, co niszczyłoby wątrobę w takim tempie.
Faksem przyszły wyniki zlecone przez lekarkę w Skierniewicach i okazało się, że to choroba Wilsona.
- Miedź odkładała mi się w wątrobie przez całe życie.
Artur otarł się o śpiączkę wątrobową. Nie zapamiętywał rzeczy, tracił poczucie czasu, mówił bardzo powoli i denerwował się, że go nie rozumieją. Było już tylko oczekiwanie na organ. Pacjenci najkrócej czekali tydzień. On miał 2 dni.
Piątego dnia Sylwia usłyszała słowa, które ścinają z nóg.
- Nie zagwarantuję pani, że mąż do jutra przeżyje - powiedziała lekarka.
- Słyszałam słowa, ale odbierałam je tak, jakby ona tego do mnie nie mówiła - wspomina Sylwia. - Nie było momentu, nawet chwili, kiedy pomyślałam, że to się nie uda.
Artur pamięta, że żona wpadła do niego do sali i zaczęła go całować. Umarła młoda kobieta. Jest wątroba.
Artur był coraz słabszy, jego odporność się obniżała. Zadrżeli, kiedy pacjentowi podniosła się temperatura - wiadomo było, że przy gorączce przeszczep jest wykluczony.
- Nie można zmarnować organu - mówi Artur.
Sylwia wspomina ostatnią noc przed operacją. Towarzyszyła mężowi przez wszystkie dni. Do Warszawy przyjechała bez szczoteczki do zębów, bez czegokolwiek do przebrania.
- Ostatnia noc przed operacją. Dostałam adres do koleżanki mojej siostry i pojechałam do niej spać. Dała mi niebieską koszulkę z logo pływania i pomyślałam, że to dobry znak - wspomina.
Rano czekała na telefon, bo mąż miał zadzwonić, kiedy się obudzi. Zadzwonił o godz. 4 rano. Odetchnęła i pojechała do niego.
16 czerwca 2012
Zaczęła się operacja. Lekarze wysłali Sylwię do domu. W Skierniewicach padła na sofę i czekała na informację. Kiedy przyjechała na odział pooperacyjny. Widok był dramatyczny.
Organ był dobry i tak zdrowy, że zaczął działać od razu. Czasami na podjęcie akcji trzeba czekać dwa dni, a wątroba zaczęła zbijać narkozę jeszcze w czasie operacji.
- Od razu normalnie rozmawiał, kolor skóry się poprawił, widać było, że wątroba działa - mówi Sylwia.
- 16 czerwca urodziłem się po raz drugi i od tego czasu biję rekordy - śmieje się Artur.
Nie od razu było tak łatwo. Do wysportowanego, aktywnego mężczyzny dotarło, że życie nie będzie już takie, jak kiedyś.
- Na początku nie cieszyło mnie, że mnie uratowali, tylko przygnębiało, jak teraz będzie - mówi.
Kiedy przyjechała do niego córka, zrozumiał, że musi walczyć.
- Ćwiczyłem godzinę zamiast pięciu minut. Chciałem już wrócić do domu i odzyskać wszystko - mówi Artur. Uczył się wszystkiego od początku, nawet innego oddychania po rozcięciu brzucha.
Zobacz też:Przeszczepy: Potrzeba serc, potrzeba płuc. Chorzy czekają na ratunek
Nowe życie
Wkrótce pojawiły się pytania.
- No dobra, uratowaliście mnie, ale ile taka wątroba może pożyć?
Musiał się nauczyć żyć inaczej. O nową wątrobę trzeba dbać. - Zaczynałem od 52 tabletek dziennie i kontroli co tydzień. Teraz biorę 30 dziennie i kontroluję się raz na trzy miesiące.
Najważniejsze jest utrzymanie immunosupresji. Leki obniżają odporność, wtedy organizm koncentruje się na walce i nie atakuje obcej wątroby.
Artur jest podatny na zachorowania, ale nawet przez chwilę się nie oszczędzał.
- Po przeszczepach część ludzi się wyłącza z aktywnego życia, druga część się oszczędza, trzecia - pracuje więcej niż pracowali przed. I ja jestem w tej trzeciej grupie - mówi.
Do pracy wrócił 1 września, nie biorąc nawet dnia zwolnienia. Jest współzałożycielem skierniewickich poranków biegowych. Należy do stowarzyszenia Sport po Transplantacji, gdzie promuje aktywny styl życia.
- Jeżeli ja daję radę, to zachęcam innych.
Wciąż rodzinnie wyjeżdżają. Kochają narty, podróże i oczywiście Grecję. Oliwka to też sportowiec, zdobywa medale wojewódzkie w pływaniu. Żona biega razem z Arturem.
Mężczyźnie nie wolno dwóch rzeczy - grejpfrutów i alkoholu. Mówi, że w życiu najważniejsza jest rodzina.
- Takie poczucie, że masz do kogo wrócić i ludzie, na których się nigdy nie zawiodłeś - stwierdza.
Wstaje codziennie o godz. 5.20. O godz. 6 ma basen, później są lekcje, treningi, o godz. 19 wraca do domu. Do tego dochodzą obozy, wyjazdy i zawody pływackie. Przebiega 1 - 2 maratony w roku, w jednym udało mu się przebiec trzy. Za każdy przeżyty rok.
- Lekarze nie mogą mi tego zabronić. Doktor prosi tylko: „pan przysięgnie, że jak się źle poczuje to się zatrzyma”.
Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem