Trwa dochodzenie w sprawie wypadku, do którego doszło w ubiegłą środę w prywatnym przedszkolu „Małe Smerfy” w Wadowicach, gdzie po upadku z huśtawki 2,5-letni chłopiec, ze wstrząsem mózgu i obrażeniami głowy, trafił do szpitala.
Rodzice poszkodowanego dziecka twierdzą, że przedszkolanki nie udzieliły mu należytej pomocy.
Nie wezwali karetki
Chłopiec trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu, z - jak mówi pan Łukasz, jego ojciec - „dziurą w głowie” i wstrząsem mózgu.
Do wypadku doszło w czasie zajęć, podczas zabawy w ogródku przy przedszkolu. W pewnej chwili maluch - jak sam relacjonował rodzicom - stracił równowagę, spadł z huśtawki i przy tym mocno uderzył się w głowę. Rana na potylicy krwawiła.
Rodzice mają głównie pretensje o to, co się stało już po tym zdarzeniu. Dziecko na pogotowie zabrały bowiem, dopiero po 45 minutach od wypadku, matka i babcia.
- Zadzwonili do nas, że był wypadek. Do czasu, aż żona przybyła na miejsce, jedyne co zrobiono, to przemywano synkowi ranę na głowie wodą z kranu. Nikt w przedszkolu nawet nie pomyślał, że urazy głowy u małych dzieci mogą być groźne i nie zadzwonił po pogotowie - mówi zbulwersowany ojciec dziecka.
Z relacji pana Łukasza wynika, że stan dziecka pogarszał się z każdą chwilą, a po przewiezieniu go na oddział ratunkowy przy szpitalu w Wadowicach, chłopczyk stracił przytomność.
Kto zawinił?
Dziecko wymagało specjalistycznej pomocy, dlatego zostało przewiezione do Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. Lekarze zdiagnozowali obrzęk śródczaszkowy, wstrząs mózgu i ranę w głowie, głęboką na centymetr.
- Mój klient powiadomił prokuraturę w Wadowicach o możliwości popełnienia przestępstwa. Odpowiedzialność za to, co się dzieje z dzieckiem w przedszkolu, zgodnie z prawem, spoczywa na jego pracownikach i dyrekcji - mówi Krzysztof Lewandowski, prawnik, który od poniedziałku reprezentuje rodzinę dziecka.
Wadowicka policja, pod nadzorem prokuratury, sprawdza teraz, czy tego wypadku można było uniknąć, czy huśtawka była sprawna i odpowiednio zabezpieczona, a dziecko znajdowało się pod opieką dorosłych i czy już po wydarzeniu zapewniono mu odpowiednią pomoc.
- Sprawę już znam, a działania obecnie prowadzi policja. Akta mają do nas trafić we wtorek lub w środę - mówi Sebastian Kiciński, prokurator rejonowy z Wadowic.
Dyrektorka przedszkola potwierdza, że do wypadku rzeczywiście doszło: „Jesteśmy już po pierwszych przesłuchaniach i kontrolach” - napisała w przesłanym do nas oświadczeniu, w którym przedstawiła swoją wersję wydarzeń: „Dziecko upadło na plecy i uderzyło się w głowę. Czapeczka zrobiła nacięcie skóry z tyłu głowy na około 0,5 cm” - tłumaczy i dodaje, że nie było przesłanek do wezwania karetki.
„Chłopiec był w pełni świadomy, przytomny i kontaktowy, w przedszkolu nie zemdlał ani nie wymiotował. Krwawienie, które było minimalne, bardzo szybko ustało. Na pytanie, czy wszystko w porządku, odpowiedział, że tak” - napisała dalej.
Po zdarzeniu tata chłopca zrobił zdjęcia placyku zabaw. Wyraźnie widać na nich, że feralna huśtawka stoi na trzech nóżkach nieprzytwierdzonych do podłoża na stałe.