Sprawę Sąd Okręgowy dostał do ponownego rozpatrzenia. Musi raz jeszcze dokładnie zbadać czy są przesłanki, by uznać tzw "pozytywną prognozę kryminologiczno - społeczną". Czyli czy "Kapeć" rzeczywiście się zresocjalizował i na wolności nie będzie popełniał przestępstw. Prokuratura uważa, że Janusz K. powinien zostać w więzieniu. Obrona - że nie, bo dziś to zupełnie inny człowiek niż przed odsiadką. Co prawda "grypsuje" - czyli uczestniczy w tzw "przestępczej podkulturze" ale ogranicza się to jedynie do używania specjalnej więziennej gwary a nie do popełniania przestępstw jak znęcanie się nad współwięźniami.
Sąd Apelacyjny ocenił, że należy raz jeszcze sprawę rozważyć. - Nie ma się co spieszyć, szczególnie, że Janusz K. został skazany za poważne przestępstwa - powiedział sędzia Marcin Cieślikowski, uzasadniając swoją decyzję.
Wcześniejsza decyzja Sądu Okręgowego o warunkowym przedterminowym zwolnieniu to - w dużej mierze - efekt laurki jaką "Kapciowi" wystawił dyrektor więzienia przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. Co prawda dyrektor sprzeciwia się zwolnieniu "Kapcia", ale opinię gangster ma wzorową. Nie był karany, wielokrotnie nagradzany, uczestniczy w procesie resocjalizacji, nauczył się niemieckiego, zaangażował w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. A co najważniejsze, Janusz K. "dystansuje się od przeszłości i popełnianych czynów przestępczych".
Co prawda "uczestniczy w podkulturze przestępczej" ale "nie stwierdzono negatywnych przejawów tego uczestnictwa". Owa "podkultura - legendarna "grypsera" - to specyficzny więzienny katalog zachowań i specjalny język. Jeśli ktoś deklaruje się jako uczestnik "podkultury", to tak naprawdę znaczy, że nadal uważa się za przestępcę i sprzeciwia się więziennemu regulaminowi.
Kim jest "Kapeć"? Na początku XXI wieku był na pierwszych stronach wrocławskich gazet. W 2000 roku w mieście rozpętała się wojna dwóch gangów. Grupa Janusza K. była jedną z walczących o wpływy w półświatku stron. Potem zniknął. Wytropili go policjanci z wrocławskiego wydziału CBŚ w kurorcie Jańskie Łaźnie w Czechach, a było to w grudniu 2001 roku. Centralne Biuro Śledcze wyjaśniło wtedy zagadkę makabrycznej zbrodni, dokonanej w 1997 roku w dyskotece Julia w Szklarskiej Porębie.
"Kapeć" i jego "żołnierze" bawili się tam. Doszło do sprzeczki z jednym z gości dyskoteki. "Żołnierze" Janusza K. sięgnęli po broń. Gość chował się w jednym z dyskotekowych pomieszczeń. Wrocławscy gangsterzy podziurawili drzwi kulami, po czym zakrwawionego - ale wciąż jeszcze żyjącego - mężczyznę wynieśli za miasto nad rzekę. Tam schowali, wrócili do Wrocławia po narzędzia. Potem odkopali zwłoki i poćwiartowali je. Obcięli głowę i ręce. Ciało zakopano później w lesie pod Jelenią Górą. Nad nim zakopując zabitego psa, żeby utrudnić odnalezienie zwłok. Głowę i ręce zakopano w lesie na peryferiach Wrocławia. Ciało bez głowy i rąk odnaleźli po kilku latach policjanci z wrocławskiego CBŚ. Głowy i rak nie odnaleziono nigdy. Janusz K. był świadkiem i uczestnikiem makabrycznej sceny ćwiartowania zwłok.
Janusz K. - za kierowanie tym gangiem, a także m.in. handel bronią i narkotykami - został skazany na osiem lat więzienia. Już w czasie odsiadki postawiono go przed sądem za udział w innej zbrodni. Chodzi o morderstwo przy ul. Prostej we Wrocławiu we wrześniu 1997 roku. Zamordowany został wtedy Marek L. ps. "Łopuch". Janusz K. był jedną z osób, które współorganizowały zamachy na życie "Łopucha".
Sąd Okręgowy - w uzasadnieniu decyzji o przedterminowym zwolnieniu "Kapcia" - napisał m.in., że za wcześniejszym zwolnieniem "Kapcia" z więzienia przemawia "pozytywna opinia za okres poprzedzający osadzenie w Zakładzie Karnym".