Jerzy Urban i jego brudna robota, czyli misja „Złego”

Wojciech Mucha
Wojciech Mucha
adam wojnar/polskapress
Mój serdeczny znajomy, dziennikarz starej daty, którego zasługi dla opozycji antykomunistycznej sięgają jeszcze lat 70. ubiegłego wieku, nie mógł uwierzyć, gdy powiedziałem mu, że zmarły przed kilkoma dniami Jerzy Urban, „Goebbels stanu wojennego”, był w ostatnich latach pozytywnym bohaterem części młodych ludzi, a filmy i grafiki z jego udziałem biły rekordy wyświetleń w mediach społecznościowych.

Cóż, mój znajomy jest szczęśliwym człowiekiem. Nie posiada konta na Facebooku, Twitterze, o Tik-Toku być może w ogóle nie słyszał. Wiedzę czerpie z książek, prasy, „tradycyjnych mediów”, i własnego doświadczenia, przez które filtruje informacje, oddziela ziarno od plew. Internetowa sieczka, która stanowi większość pojawiających się w sieci treści, dla niego po prostu nie istnieje. To dlatego nie mógł uwierzyć, że jest jakaś dziwaczna przestrzeń, w której rzecznik junty Jaruzelskiego miał drugie, trzecie, czy nawet czwarte życie.

„Goebbels stanu wojennego” beneficjentem wolności słowa

Ale tak było. Jerzy Urban, człowiek, który jeszcze przed narodzinami rodziców dzisiejszych użytkowników TikToka oddał swe pióro i twarz w służbę komunistycznego reżimu, w ostatnich latach stał się za sprawą internetu „wesołym staruszkiem”, który z dystansem i luzem „ciśnie bekę” ze wszystkich i wszystkiego.

Oczywiście w „wesołym staruszku” było mniej więcej tyle prawdy, co w owianych złą sławą konferencjach prasowych Urbana z lat 80., kiedy wmawiał Polakom i światu najgorsze kłamstwa, usprawiedliwiał represje spadające na opozycję solidarnościową i szczuł na wszystkich wrogów systemu. Nic to jednak nie zmienia. Dla wielu ludzi, z których niektórzy mogliby być jego prawnukami był osobowością medialną, kimś na kształt Wojciecha Olszańskiego, Dzikiego Trenera czy Jakuba Czarodzieja (jeśli nie wiedzą Państwo, kim są ww., to tracicie niewiele), ale fakt, że Urban w drugiej i trzeciej dekadzie XXI wieku zyskał nowe, czwarte już życie pokazuje, jak kalekim państwem była i wciąż jest III RP.

Nie miejsce to i czas, by przypominać biografię Jerzego Urbana, szczególnie te wczesną, „pierwsze życie” jako dziennikarza i publicystę, czy drugie, jako twarz reżimu wyprowadzającego czołgi przeciw narodowi. Ale warto wspomnieć, bo to szczególnie ważne dla zrozumienia fenomenu Urbana w mediach społecznościowych, co działo się po roku 1989, kiedy Urban niemal natychmiast przepoczwarzył się z komunisty w drapieżnego konsumenta wszystkiego, co dawała ułomna wolność.

Jako jeden z architektów porozumienia okrągłostołowego był strażnikiem i beneficjentem wszystkich jego zatrutych owoców. To wówczas, zamiast w najlepszym (dla niego) razie osądzić i skazać lub chociaż otoczyć go anatemą, pozwolono mu w ramach „wolności prasy” założyć i kolportować w setkach tysięcy egzemplarzy tygodnik „NIE”. Szmatławiec, o którym nawet w jego opisie na Wikipedii możemy przeczytać, że „jest krytyczny wobec polskiej rzeczywistości po 1989, szczególnie względem działań rządów z obozu postsolidarnościowego i Kościoła katolickiego”. Tak, rzecznik komunistycznego rządu stał się po jego upadku czołowym recenzentem zmian.

Przez całą III RP trwało przekonanie, że „porządni ludzie tygodnika Urbana nie biorą do rąk". Trochę jednak psuł to przekonanie fakt, że pismo znikało z kiosków, dostarczając swojemu wydawcy nie tylko uciechy, ale i zalewając go strumieniem pieniędzy. Z czym raczej się nie krył, epatując luksusowymi samochodami, pluskając w basenie, czy brylując na rautach, na które z jakichś powodów był zapraszany (jak na wieczór wyborczy „Twojego Ruchu”, partii Janusza Palikota, czy premierę filmu „Kler”).

Intoksykacja od najmłodszych lat

Nigdy nie krył się też z tym, że ma w pogardzie wszelkie wartości. Żerował na kontrowersjach, wyciągał na jaw prawdziwe i uszyte z pomówień i niedomówień afery dotyczące kleru, ludzi obozu „Solidarności” i wszystkiego, co z trudem meblującym sobie kraj na nowo Polakom niekoniecznie się udawało. Szczególnie dziki okres lat 90. z ich atmosferą chaosu, kiedy nowe elity musiały „uczyć się państwa”, a wszelkie patologie miały możliwość nieznanego wcześniej żerowania na niestabilnej sytuacji gospodarczej i politycznej, był dla Urbana złotym czasem.

Poniżał Polaków różnorako. Oprócz wmawiania im, że wolna Polska jest państwem ułomnym i niewartym uwagi, dbał o ich kondycję moralną także na inne sposoby. Jednym z nich był projekt wydawniczy firmowany przez jego małżonkę i córkę. Chodzi o miesięcznik "Zły", plugawy periodyk, który śmiało można porównać do wydawanych przez Niemców w czasie II wojny światowej gadzinówek, mających sprowadzić Polaków do roli konsumentów najpodlejszej paszy. Publikowano w nim opisy sadystycznych zbrodni, fotografie ofiar wypadków drogowych i wyciągi z akt sądowych. Niech za przykład posłużą choćby tematy okładkowe takie jak "Kotlet z człowieka", czy "Intymne życie syjamskich bliźniaków". Epatowano fotografiami z ludobójstwa w Rwandzie, mordów na tle seksualnym i temu podobnych. I tu również można powiedzieć, że przecież „nikt normalny” nie brał tego do ręki. Tyle tylko, że dane sprzedażowe mówią coś innego, a ja sam pamiętam z okresu szkoły podstawowej, jak z wypiekami na twarzy podawano sobie na podwórku kolejne, rzekomo niedostępne numery tej trucizny. Tak, mojemu pokoleniu także Urban „prał beret”. Jednocześnie doskonale pływał w tej brudnej wodzie, dorabiając się dzięki układom, koneksjom, bezwzględności, ale zapewne także tajemnicom, których był powiernikiem.

Uczniowie Urbana, siewcy nienawiści

Wpływ Urbana na kształt debaty publicznej – i szerzej – na kondycję mediów powinien być przedmiotem osobnych studiów. Wychował legion podobnych sobie ze wspomnianym już wcześniej Januszem Palikotem czy Andrzejem Rozenkiem na czele. Ale to także legion „polityków młodego pokolenia”, internetowych twórców czy rzekomych przedstawicieli elit, jak pisarz Jakub Żulczyk, który pisząc o Urbanie, że ten był kanalią, zdaje się pisać, że przynajmniej szczerą i prawdziwą, w przeciwieństwie do hierarchów Kościoła. Tak, Urban wychował lub ukształtował armię cyników, gotowych powiedzieć, opublikować i wcisnąć Polakom dosłownie wszystko.

Sam był zawsze w blasku fleszy, jak wtedy gdy wspólnie z posłem Piotrem Gadzinowskim postanowili wprowadzić do Sejmu gwiazdę porno, Dalilę, z którą później Urban fotografował się w obrzydliwych konfiguracjach. Przekaz tamtego „eventu” był dość jasny – Sejm to burdel, w którym jest miejsce nawet dla uczestniczek seksualnych maratonów. Ilu Polaków myśli dziś podobnie? Cóż, to także tam leży praprzyczyna tego zdziczenia, które obserwujemy i którym nasiąkamy i dziś. Ktoś na to wszystko pozwalał. W imię wolności słowa, kontrowersji, rzekomego luzu i z najgłupszego z możliwych przekonań, że „przynajmniej się nie kryje, jak cała reszta”. Jego uczniowie z powodzeniem rozłazili się po wiodących mediach, by wspomnieć Dariusza Cychola, z-cę naczelnego „Nie”, który w latach 2009–2016 pracował w Telewizji Polskiej – kierował tam portalami TVP.info, TVPparlament.pl i Regionalna.tvp.pl., a dziś spełnia się w antyklerykalnym brukowcu internetowym „Fakty po mitach”.

W opracowywanych przez zapatrzonych w niego młodych naśladowców produkcjach na YouTube, Facebooku i Tik-Toku Urban znów wrzucał do śmietnika polską flagę, pluł na wartości takie jak Bóg, Honor i Ojczyzna, epatował obrzydliwością i skrajnym nihilizmem. Wmawiał tym samym kolejnemu pokoleniu Polaków, że żyją w kraiku trzeciego świata, gdzie elity są tak zgniłe jak on, gdzie wszystko wolno, nic się nie uda i nic nie trzeba. Robił to dla pieniędzy, z przekonania, ale także z misji. Misji, która zakończyła się przed kilkoma dniami.

Skoro więc rodzice dzisiejszych użytkowników Tik-Toka przez całe świadome życie, począwszy od wczesnego dzieciństwa byli w pewien sposób, jeśli nie formowani ideowo, a przynajmniej znieczuleni i przyzwyczajani do patologii sygnowanych przez Urbana i jego naśladowców, to nie ma co się dziwić, że w końcu znalazł on widzów także wśród ich dzieci, zalewanych każdego dnia internetowym szambem.

Dziś nie ma już „Złego”, tego „Goebbelsa III RP”, bo i tak trzeba nazywać Jerzego Urbana. Zostawił jednak wiele sierot, o czym świadczą łzy wylewane nad jego „piekielną inteligencją” i „ostrym piórem”. Piórem, z którego jad trwale (i być może na zawsze) zatruł Polaków.

TD

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl