Artur Dopierała, choć ma dopiero 31 lat, przywykł już do tego, że stale musi walczyć i to o najwyższą stawkę. W kwietniu tego roku zdiagnozowano u niego raka żołądka z przerzutami do otrzewnej, jamy brzusznej i śródpiersia.
- Brat schudł ponad 20 kilogramów. Przeszedł cztery cykle chemii, które miały spowodować obkurczenie guza, ale okazały się nieskuteczne - mówi Anna Trojanowska, siostra Artura. - Przez to, że guz jest tak duży brat musi być odżywiany pozajelitowo. Ma szansę żyć, ale tylko pod warunkiem, że uda nam się zebrać 200 tys. złotych na leczenie w Niemczech.
Urodził się jako wcześniak, w szóstym miesiącu ciąży. Był strach i łzy bezsilności, ale Artur okazał się twardym wojownikiem. Wygrał, zdrowo się rozwijał i dawał swoim bliskim mnóstwo radości.
Krótko przed tym, nim poszedł do szkoły u 6,5-letniego wówczas chłopca pojawił się krwiomocz. Trafił do szpitala, a diagnoza zwaliła jego bliskich z nóg - nowotwór złośliwy nerki tzw. guz Wilmsa.
Chłopiec trafił do kliniki onkologii. Lekarze uspokajali, że ma szczęście, bo ten rodzaj nowotworu jest podatny na leczenie i w stu procentach wyleczalny. Artur przeszedł chemioterapię, operację usunięcia nerki wraz z guzem i radioterapię. - Po czasie okazało się, że w trakcie tej radioterapii, na skutek źle dobranej dawki, nastąpiło uszkodzenie zdrowej nerki. Jedynej, która została bratu - mówi pani Anna.
Artur trafił pod opiekę nefrologów. Gdy ukończył 17 lat stało się jasne, że choroba postępuje i konieczny będzie przeszczep nerki. Mama chłopca, by oszczędzić mu obciążających organizm dializ, chciała mu oddać własną nerkę. Po wielu miesiącach przygotowań okazało się jednak, że nie może być dawcą.
- Brat musiał być już wtedy dializowany. Po 4 miesiącach doszło do ostrej niewydolności serca. Mógł go uratować tylko przeszczep serca - opowiada Anna Trojanowska. - Znalezienie dawcy graniczy z cudem, dlatego lekarze robili, co mogli by poprawić stan brata. Udało się. Gdy miał 20 lat znalazł się dawca i wykonano przeszczep, ale niestety organizm go odrzucił.
Znowu było czekanie, dializy, nieprzespane noce i wiara, że zdarzy się cud. Po roku znowu zadzwonił telefon i tym razem się udało. Artur miał szansę na to, że przez wiele kolejnych lat będzie żył jak jego rówieśnicy.
Wiosną tego roku przyszedł jednak kolejny cios. Zaawansowany raka żołądka z przerzutami do otrzewnej, jamy brzusznej i śródpiersia.
- Tak nie musiało być - mówi pani Anna. - Brat ponad pół roku wcześnie zgłosił się do szpitala z bólem w nadbrzuszu. Bolały go też węzły chłonne w pachwinie i na szyi. Artur źle się czuł, był osłabiony. Zdawał sobie sprawę, że jest w grupie ryzyka, dlatego powiedział o swoich obawach. Lekarz zbagatelizował je, stwierdził, że jest przewrażliwiony, a tymczasem choroba przez kolejne miesiące robiła spustoszenie w jego organizmie. Gdyby wtedy wykonano gastroskopię, Artur nie walczyłby dziś o życie.
W Polsce, z uwagi na stadium choroby, lekarze nie dają Arturowi szans na wyleczenie. Nadzieja pojawiła się jednak w Niemczech. - Mamy kontakt z osobami, które się tam leczyły i teraz cieszą się życiem i zdrowiem - mówi pani Anna. - Taki wyjazd kosztuje 200 tys. złotych, a to przekracza nasze możliwości finansowe. Leczenie brata było kosztowne, dlatego rodzice nie mają oszczędności, które pozwoliłyby sfinansować wyjazd.
Artur marzy o tym, by założyć rodzinę, wychowywać dzieci. Ma grono przyjaciół, którzy wspierają go w walce z chorobą.
Pomóc może każdy, biorąc udział w licytacjach prowadzonych na Facebooku lub wpłacając darowiznę przez stronę www.pomagam.pl/arturwalczy.
