"Marsze o wolność" zostały zapowiedziane w sobotę w 50 miastach Polski. Opolskie zgromadzenie pod ratuszem nie było jednak - jak informowali organizatorzy - ani marszem, ani protestem, lecz "akcją ulotkową". Przyszło kilkadziesiąt osób w różnym wieku, także matki z dziećmi w wózkach. Większość bez maseczek - choć od soboty w całym kraju obowiązuje nakaz noszenia maseczek także na ulicy - ale niektórzy mieli maseczki opuszczone pod brodę.
Nikt z nich nie przeczy istnieniu koronawirusa, uważają jednak, że skala zagrożenia jest niewielka, a ograniczenia nieuzasadnione.
Uczestnicy podzielili między siebie ulotki, aby potem każdy mógł je rozdawać w swoim środowisku. Ulotka informuje "Jesteś wolnym człowiekiem. Pod presją WHO oraz Billa Gatesa rząd ograniczył twoje prawa".
Dalej można przeczytać, że "straszenie zgonami było nieuzasadnione", że ryzyko śmierci z powodu koronawirusa jest nikłe, a powodem włoskiej tragedii były "masowe szczepienia seniorów na grypę i meningokoki, co znacznie obniżyło naturalną odporność".
- Nie słuchajcie telewizji. Nie dajcie się podporządkować. Rząd i media wami manipulują. Maski są nieskuteczne i powodują niebezpieczeństwo niedotlenienia - przekonywali organizatorzy.
Zgromadzenie rozpoczęło się o godzinie 10. O godzinie 11 na Rynku pojawiła się policja w sile najpierw trzech radiowozów, a potem kolejnych trzech. O godz. 11.07 policja przez megafon wezwała do rozejścia się. "To zgromadzenie jest nielegalne" - usłyszeli zebrani. Po kolejnych pięciu minutach wezwanie powtórzono.
Część uczestników już po pierwszym wezwaniu zaczęła opuszczać Rynek, zabierając ze sobą pliki ulotek. Po drugim wezwaniu pod ratuszem zostało ok. 20-30 osób. Tych policja zaczęła legitymować i spisywać ich dane.
- Nie dajemy mandatów, bo przewinienia, których dopuścili się ci ludzie są znacznie poważniejsze, niż tylko nienoszenie maseczek. Uczestniczą oni w nielegalnym zgromadzeniu, nie zachowują wymaganego dystansu społecznego i narażają na utratę zdrowia innych. Dlatego po spisaniu danych będziemy kierować wnioski do sądu o ukaranie - wyjaśnił nto jeden z policjantów.
