Oczywiście, wszyscy wiemy, że nasze kluby przed dokonaniem transferów czekają – z reguły – na zamknięcie okien w silniejszych ligach. I dopiero wówczas sięgają po tych zawodników, którzy nie zyskali uznania tam, gdzie kultura gry jest wyższa. Ewentualnie po graczy, którzy odbili się od poważnych rozgrywek. I to w jakimś stopniu tłumaczy ten niedostatek odporności na stres. W jakimś stopniu, bo nawet jeśli do Polski nie przyjeżdżają obcokrajowcy pierwszej ani nawet drugiej klasy europejskiej, to w dalszym ciągu mówimy o naprawdę godnie opłacanych zawodowcach.
Tylko połowa punktów możliwych do zdobycia
Tymczasem zbierająca wiosną najwięcej – obok Górnika Zabrze – pochwał i mająca największe szanse na tytuł mistrzowski Jagiellonia w 2024 zdobywała średnio niewiele ponad 1,5 punktu na mecz. A pewny już tytułu co najmniej wicemistrza kraju Śląsk – tylko 1,35 oczka. Drużyna z Białegostoku na dystansie 14 meczów aż 8 razy gubiła punkty, natomiast zespół z Wrocławia nawet 9 razy...
OK, ktoś powie, że poziom w PKO Ekstraklasie wyrównał się, a dzięki temu liga jest ciekawa i trzyma w napięciu do końca, bo przed ostatnią kolejką rzeczywiście nie wiemy, kto zostanie mistrzem ani kto spadnie. Tylko dlaczego ów poziom poleciał tak bardzo w dół, że w rywalizacji o tytuł pozostały już tylko 14. i 15. zespół poprzedniego sezonu?!
Tym bardziej, że w przypadku ekipy Jacka Magiery można mówić o powrocie wiosną do gry na miarę potencjału – rok temu Śląsk do ostatniej kolejki bronił się przed degradacją, zaś jesienią doznał trudnego do wytłumaczenia toną fartu rozpędu. A i w przypadku Jagi, która zarówno na koniec poprzedniego sezonu, jak i wiosną wywalczyła zaledwie 3 punkty więcej niż wrocławianie, trzeba głośno mówić, że jej siła polegała wyłącznie na jeszcze większej słabości ligowych rywali. Przekornie można zapytać, czy to zapowiedź, że w przyszłym sezonie ton rozgrywkom w absurdalnie nieprzewidywalnej ekstraklasie będą nadawały Puszcza i Warta?
Czym zastąpić nadmierny import przeciętniaków?
Cóż, po obecnym sezonie wiemy już, że trenerzy mentalni są niezbędni w klubach ekstraklasy, ale nasuwa się także pytanie o strategie transferowe. Na początku wieku trener „Bobo” Kaczmarek mawiał, że zagraniczny piłkarz (Śląsk i Jagiellonia mają 2-cyfrowe zastępy stranierich; inni podobnie) po zakończeniu sezonu sprawdzi jedynie, czy na koncie ma ostatnią wypłatę. A resztę będzie miał w... poważaniu. I tym różni się od piłkarza polskiego, że każdy z naszych rodaków będzie jeszcze musiał wyjść na ulicę i spojrzeć kibicom w oczy. Może zatem warto wreszcie postawić na jakość (także własnego szkolenia!) – kosztem ilości – z nadmiernego dziś importu?
