Leicester City jest w obecnym sezonie przeciętniakiem w Premier League - w kraju zespół Brendana Rodgersa wygrał dotąd tylko 4 z 12 spotkań. To jednak żadne pocieszenie dla legionistów przed rewanżem w Lidze Europy. Warszawski zespół tak fatalnej serii, jak ostatnio, nie zanotował przecież w Polsce od 85 lat. Nie ma zatema żadnego znaczenia, że Rodgers już przed sobotnim ligowym meczem - w którym Lisy wzięły konkretny oklep od Chelsea - poinformował, że kontuzja łydki, której nabawił się Youri Tielemans, wykluczała tego podstawowego gracza na kilka tygodni. Nawet bowiem osłabieni i będący pod formą gospodarze będą zdecydowanym faworytem. Zwłaszcza że w kadrze meczowej Legii zabrakło leczących urazy Artura Boruca, Maika Nawrockiego i Lirima Kastratiego oraz Josue, który pauzuje za kartki.
Niestety, opłakanej sytuacji w zespole mistrzów Polski nie zmieniła zmiana szkoleniowca, do której doszło przed miesiącem. Anonimowy na poziomie ekstraklasy Gołębiewski, wcześniej trener rezerw stołecznego zespołu, który zastąpił Czesława Michniewicza, potrafił wygrać jedynie z III-ligowym Świtem Skolwin w Pucharze Polski.
Świetnie zbilansowana kadra istniała tylko teoretycznie
Zatem słowa właściciela i prezesa Legii, Dariusza Mioduskiego, który także w wywiadzie dla nas zapowiadał, że „Mamy świetnie zbilansowaną kadrę i dobrych zawodników. Sądzę zatem, że kluczem do sukcesu będzie to, w jaki sposób nimi porotujemy, żeby wszyscy byli pod grą”, nie znalazły zastosowania. Ba, nie znalazły nawet potwierdzenia. W praniu okazało się, że w Legii brakuje lidera, a sprowadzonym latem zawodnikom - mimo wysokiej oceny wystawionej przez pion sportowy z Łazienkowskiej, kierowany przez Radosława Kucharskiego - piłkarskiej jakości.
Niestety, szybko okazało się również, że liderzy zespołu, który przed wakacjami sięgnął po mistrzostwo, znacznie spuścili z tonu. I to w komplecie, bo Tomas Pekhart stracił skuteczność i miejsce w wyjściowym składzie, Luquinhas błysk i polot w pojedynkach, a Filip Mladenović był cieniem siebie. Zwłaszcza w grze ofensywnej, choć w destrukcji - która jest jego słabszą stroną - także był (jeszcze) mniej efektywny. Z jakiego powodu?
Wyprowadzenie na prostą przed przerwą zimową graniczy z cudem…
- Byłem zaskoczony, że zmiana szkoleniowca nie dała żadnego pozytywnego impulsu legionistom. Mentalnego, o fizycznym nie wspominając. Gdyż to oznacza, że nadal stosowano niewłaściwe bodźce treningowe - nie ma wątpliwości wybitny fizjolog Jan Chmura. - Fundamentem jest zawsze poziom wytrzymałości tlenowej, który wpływa na szybkość regeneracji. Co widoczne jest zwłaszcza przy zwiększonej dawce gier, przy której piłkarze powinni trenować zupełnie inaczej niż w standardowych sytuacjach. To znaczy zajęcia powinny mieć mniejszą objętość, za to podwyższoną intensywność. To oczywistość, o której wielu trenerów albo nie ma pojęcia, albo w newralgicznych momentach niestety o tym zapominają.
Efekt jest taki, że piłkarze Legii, którzy w szczytowym okresie - czyli w decydujących momentach walki o fazę grupową Ligi Europy - wspięli się (jak obrazowo określa profesor Chmura) na 19. piętro, zaczęli schodzić coraz niżej, aż wreszcie - przy nawarstwiającym się zmęczeniu i braku właściwej regeneracji - runęli do piwnicy. A przy tak wielkiej motorycznej zapaści wyprowadzenie zespołu na prostą przed przerwą zimową graniczy z cudem…
Czy ktoś zna powody powtarzających się turbulencji?
Władze Legii, i sztab szkoleniowy, dysponują wynikami badań zawodników, ale nikt ich oficjalnie nie upublicznił. Przeciwnie: wszyscy, począwszy od prezesa Mioduskiego po rzecznika prasowego, jakby zapadli się pod ziemię. Co dziwi o tyle, że wszyscy w klubie powinni być przyzwyczajeni, że wrzesień i październik to miesiące, w których przy Łazienkowskiej trzeba zarządzać sytuacją kryzysową. Ten wariant był przecież tak często przerabiany od momentu właścicielskiego rozwodu, że branie tego zakrętu na przełomie lata i jesieni powinno wejść wszystkim w Legii w krew. Tymczasem – wiele wskazuje, że nikt w klubie nie zna nie tylko recepty na przezwyciężenie tej okresowej słabości, ale nawet powodów, przez które zespół akurat o tej porze roku wpada w turbulencje.
Podczas gdy właściciel i pracownicy Legii korzystają z prawa do milczenia - harcują byli współwłaściciele Legii, którzy - jak można wyczytać między wierszami - nie stracili apetytu na ponowne objęcie akcji sportowej spółki. Na mieście aż huczy od plotek na ten temat, na Twitterze też bywa ciekawie.
Zaskakująco wzmożona aktywność były akcjonariuszy Legii
7 listopada Maciej Wandzel napisał: „Darek. Sorry, że tak wprost. Proszę wsiądź do samolotu do Moskwy czy Insbrucku i poproś trenera Czerczesowa, aby pomógł Legii uratować ten sezon. Bez warunków. Moim zdaniem jest 51% szans, że to zrobi. Przynajmniej spróbuj. Tak się dalej nie da. Trener juniorów tego nie uratuje”.
22 listopada do dyskusji włączył się Bogusław Leśnodorski. „Najsensowniej by było wziąć Banasika, to nasz wychowanek i fajny gość. I zakładając, że nie mamy gorszych piłkarzy niż Radomiak, to jest realna szansa na sensowne granie i walkę o puchary… Taka moja rada”.
Co tak naprawdę oznacza wzmożona aktywność byłych współwłaścicieli klubu z Łazienkowskiej publicznie wyrażających troskę o obsadę stanowiska trenera? Cóż, zapewne przekonamy się wkrótce… Początek meczu Leicester - Legia o 21.00. Transmisja na platformie Viaplay. A kibicom Legii nie pozostaje – chyba? – nic innego niż pamiętać, że… futbol bywa przewrotny. Nawet jeśli słowa Gołębiewskiego z wczorajszej konferencji: „Musimy gryźć trawę i walczyć w każdym meczu, a wtedy przełamanie na pewno nadejdzie” brzmią nader naiwnie…
Adam Godlewski
