3,8 km do przepłynięcia, 180,3 km jazdy na rowerze, 42,2 km biegu. W zawodach Ironman we francuskiej Nicei, drugich co do znaczenia na świecie, zaraz po hawajskich, wystartowało ponad 2800 osób. Tylko 20 z Polski, w tym Marek Zubilewicz, przedsiębiorca z Przemyśla.
- Pewnego dnia zbudziłem się i przeczytałem w Internecie artykuł o przedsiębiorcy, który wystartował w zawodach Ironman, aby przygotować się psychicznie pod wyzwania w biznesie. Zainteresowałem się, bo wtedy sam przechodziłem trudności. Jednak jak popatrzyłem na dystans, który trzeba pokonać to pomyślałem,, że to istne szaleństwo - wspomina pan Marek.
Sport nie jest mu obcy. Dawniej trenował lekkoatletykę, karate, piłkę ręczną, tajski boks.
- W 110 proc. oddałem się biznesowi, zamiast treningów dwa razy dziennie odwiedzałem fastfoody. Po ośmiu latach zrobiło się 127 kg wagi. Wtedy podjąłem decyzję, że zostanę człowiekiem z żelaza, Ironmanem. Nigdy nie biegłem maratonu, nie umiałem pływać kraulem, byłem otyły. Chyba zerowe szanse u bukmacherów - wspomina.
Z 15 miesięcznym wyprzedzeniem zarejestrował się za zawody we Francji i zaczął treningi.
- Początki to był obraz nędzy i rozpaczy. Zamiast biegania, szybkie spacery. Podczas pływania praktycznie stałem w miejscu - wspomina. Jednak zawziął się, postanowił, że z Francji wrócili albo z medalem, albo w trumnie – wspomina z uśmiechem.
Wtedy na swojej drodze spotkał Sergiusza Olejniczaka, doskonałego zawodnika i trenera. Ten uświadomił mu, jak należy podchodzić do triathlonu. Podpowiedział mu sposób treningów.
- Gdy zbiłem wagę poniżej 100 kg trenowałem już dwa razy dziennie, przez siedem dni w tygodniu.
Trzy miesiące przed startem doznał kontuzji mięśnia dwugłowego uda. Myślał, że to już koniec. Jednak wtedy poznał Roberta Nowickiego, byłego zawodowego kolarza, a obecnie świetnego fizjoterapeutę od którego otrzymał kolejne cenne rady.
- Dzisiaj wiem, że bez trenerów mój występ w Nicei wyglądałby zupełnie inaczej. Walczyłbym o przeżycie - twierdzi.
A jak wyglądał. Start o godz. 6.30. Pierwsze jest pływanie. W morzu 2800 osób. Trzeba było dość mocno się rozpychać i walczyć o pozycję.
- Po godzinie i 16 minutach przy wyjściu z wody poczułem skurcze na łydkach. Na szczęście po kilku minutach wróciły do ładu - opowiada pan Marek.
Druga część rower. Przemyślanin miał przygotowaną strategię, która sprawdziła się tylko przez pierwsze 15 minut.
- Mój entuzjazm i chęć wyprzedzenia wszystkich szybko zweryfikował pierwszy pionowy podjazd.
Potem były kolejne. Trasę rowerową ukończył po 6 godzinach i 12 minutach. Chwila przerwy, a pan Marek znowu ma kłopoty z nogami. Absolutna niemoc, a do pokonania 42,2 km maratonu.
- Po 10 km nogi zaczęły sztywnieć, każdy kolejny krok sprawiał coraz większy ból - wspomina.
Jednak dzięki prawidłowo przyjętej taktyce udało się. Po czterech godzinach i 11 minutach zobaczył metę.
- Zostałem człowiekiem z żelaza.
Triathlon ukończył w 11 godzin, 56 minut i 36 sekund. Najbliższe plany to sierpniowe zawody Iroman w Gdyni na 1/2 dystansu oraz wrześniowe Castle Triathlon Malbork na pełnym dystansie. Rozpoczął projekt www.ironmaninspiration.com. Chce zdobyć kwalifikacje, jako amator, na Mistrzostwa Świata na Hawajach (USA). Chce też ukończyć ultramana i epic5.