Widziała pani obrazki z powodzi?
Tak, widziałam. Co więcej, włączyłam się w oddolne inicjatywy pomocowe organizowane przez psychologów i specjalistów zdrowia psychicznego. W kilku miejscach nawiedzonych przez powódź byłam osobiście.
Co pani tam zastała?
Zastałam osoby, które dotknięte tą tragedią były w tak zwanej fazie mobilizacji, czyli całą energię, która im została po szoku, po tym pierwszym stresie, starały się wykorzystać do tego, aby sprzątać, ratować, co się da. Obraz przerażający. I dużo pytań, co dalej.
Właśnie, z badań wynika, że 4 do 60 procent osób, które przeżywają kataklizm taki jak powódź, trzęsienie ziemi, pożary, zmaga się potem z zespołem stresu pourazowego, w przypadku huraganu Katrina, to było 30 procent. To bardzo dużo, prawda?
Tak, bo to, czy rozwinie się u nas zespół stresu pourazowego, czy inne zaburzenie - najczęściej to zaburzenia nastroju, depresje albo stany lękowe - to wypadkowa wielu czynników, ale ważne jest natężenie stresora, czyli natężenie traumy. W przypadku takich kataklizmów, gdzie istnieje zagrożenie życia, zagrożenie zdrowia, bardzo dotkliwe straty, dłuższy czas niepokoju, to ryzyko wielokrotnie wzrasta.
Pewnie trauma ma kilka etapów. Mówiła pani o mobilizacji, ale to chyba nie jest pierwszy etap?
Pierwszym etapem jest szok. Szok, który może nawet w drastyczniejszej postaci przybrać formę wyparcia. Ktoś mówi: „Nie wierzę. Na pewno przesadzają, histeryzują. Wszystko będzie dobrze”. Ten etap ma to do siebie, że jest nam trudno przyjąć, że coś takiego nas spotyka. Nawet, jeżeli już przeszliśmy w życiu jakąś trudną sytuację, nawet podobną, to cały czas ten szok pełni jakby funkcję ochronną - psychika chroniła nas przed tym, żeby od razu przyjąć do świadomości całą skalę ryzyka i zagrożenia. To faza o tyle niebezpieczna, że czasami trochę bagatelizujemy zagrożenie albo próbujemy za wszelką cenę wypierać je, udawać, że może jednak do niczego nie dojdzie. Druga faza to faza lęku, stresu, kiedy to już się dzieje - jesteśmy przerażeni, bardzo zdezorientowani. Możemy wtedy działać chaotycznie, panikować - jesteśmy w epicentrum wydarzeń, panuje bardzo wysoki poziom stresu.
I teraz przychodzi mobilizacja?
Tak, trzecia faza to faza mobilizacji. Ta faza mobilizacji to takie: „No dobrze, wydarzyło się. Najważniejsze, że przeżyliśmy, najważniejsze, że nic nam się nie stało” - kotwiczymy się w czymkolwiek pozytywnym, w czym można się zakotwiczyć. Mamy świadomość, że żyjemy, że przeżyliśmy to wydarzenie i cały nasz organizm na wszystkich poziomach, czyli psychofizycznie mobilizuje się - wtedy mamy adrenalinę, wtedy mamy dopaminę. Jesteśmy w pełni zmobilizowani do konstruktywnego działania. To dobra faza, ale ona kosztuje nas bardzo dużo wysiłku - organizm jest bardzo przeciążony, przestymulowany. Wtedy działamy, szukamy pomocy, szukamy rozwiązań, sprzątamy, sprawdzamy skalę zniszczeń. To jest faza, w której nie możemy spać, nie możemy jeść, jesteśmy najczęściej mocno pobudzeni i zdeterminowani do działania. Długość tej fazy jest bardzo różna. Są osoby, które bardzo szybko w nią wchodzą i są w stanie długo w niej egzystować. Są tacy, u których druga faza, czyli ten stres, lęk przedłuża się, faza mobilizacji jest więc krótka i mało intensywna. Natomiast z fazą mobilizacji jest taki kłopot, że ona, o czym już mówiłam, przeciąża nasz organizm. Bardzo często nie czujemy na przykład, że sami też potrzebujemy pomocy: fizycznie, psychicznie nie czujemy tego, na ile ucierpieliśmy. Po fazie mobilizacji przychodzi faza smutku, często, niestety, zwątpienia, często, niestety, apatii i tutaj mogą pojawić się pierwsze symptomy konsekwencji psychicznych tego, co przeżyliśmy. Fizycznych też, bo wtedy na przykład zaczynamy czuć ból, którego w fazie mobilizacji możemy nie czuć intensywnie.
Ta ostatnia faza to faza, która nas może prowadzić właśnie do zespołu stresu pourazowego, czy na przykład depresji?
To są naturalne etapy, tak jak przy procesie żałoby, przechodzenia przez sytuację kryzysową. Natomiast, jeżeli psychofizyczne przeciążenie naszego organizmu było zbyt duże, jeżeli stresor był zbyt traumatyczny, zbyt duży na nasze możliwości poradzenia sobie z nim, ta sytuacja może prowadzić do traumy czy zespołu stresu pourazowego. To bardzo subiektywne, bo po tym samym wydarzeniu ktoś jest w stanie szybko się otrząsnąć, stanąć na nogi, a ktoś inny potrzebuje holistycznego leczenia i fizycznego i psychologicznego. Więc ta ostatnia faza jest po prostu etapem, w którym opadamy z sił, bo to wszystko, co się wydarzyło, kosztowało nas bardzo dużo. Zaczynamy odczuwać pierwsze konsekwencje psychiczne i fizyczne tego, co się stało. Dociera do nas w pełni skala nieszczęścia i próbujemy sobie to wszystko uporządkować w głowie. Jeżeli to coś przekracza nasze zasoby poradzenia sobie, pojawią się pierwsze konsekwencje psychologiczne. To może być reakcja adaptacyjna, czyli takie okresowe obniżenie nastroju z wysokim poziomem lęku. To obniżenie nastroju i lęk mogą minąć w momencie, kiedy powoli odzyskujemy poczucie sprawstwa, bezpieczeństwa, czyli mówiąc kolokwialnie, kiedy stajemy na nogi. Ale to może być też depresja czy stan lękowy, który się kotwiczy, czyli zostaje. Może być zespół stresu pourazowego, który się przejawia natrętnymi wspomnieniami i obrazami katastrofy, tak jakbyśmy mimowolnie włączali na chwilkę bardzo intensywne, często wielozmysłowe wspomnienia.
Od naszej konstrukcji psychicznej zależy, czy jesteśmy się w stanie z tego podnieść, czy nie? Od naszego charakteru? Cech osobowości? Od czego właściwie?
Nasza odporność na stres, w tym wydarzenia traumatyczne i wydolność psychofizyczna zależy od wielu czynników. Tu w grę wchodzi genetyka, czyli to, na ile mamy konstrukcję psychofizyczną odporną na stresory. Tu ważnym elementem jest charakter, czyli i osobowość i temperament. Bardzo ważne są schematy myślenia i działania, czyli to jak trochę odruchowo, nawykowo reagujemy na trudne sytuacje, co jest również elementem osobowości. Liczy się to, co nazywamy doświadczeniem, czyli zapleczem. Jeżeli mamy już w życiu doświadczenia trudnych sytuacji, z którymi poradziliśmy sobie, to nas wzmacnia. Jeżeli mamy doświadczenia trudnych sytuacji, z którymi - w naszym odczuciu - nie poradziliśmy sobie, to nas to osłabia. Dotychczasowe doświadczenia mogą nam mówić „dam radę, dawałam radę” albo „znowu coś się dzieje, to już za dużo, nie dam rady”. Ważnym elementem są także czynniki zewnętrzne, czyli to, czy mamy obok siebie osoby, na które możemy liczyć, które dają nam wsparcie na tyle, na ile mogą, chodzi o takie zaplecze zewnętrzne, środowiskowe. Suma tych czynników, ich wypadkowa wpływa na to, na ile jesteśmy obarczeni ryzykiem zaburzeń psychicznych po takim trudnym, traumatycznym wydarzeniu i jak szybko odzyskamy poczucie możliwości konstruktywnego działania. Bo to, że jesteśmy przygnębieni, zestresowani, to naturalne. Najważniejszym kryterium pozwalającym ocenić głębokość skali konsekwencji psychologicznych jest subiektywne poczucie możliwości konstruktywnego działania. Mówiąc potocznie: „Działam, sprzątam, szukam możliwości odbudowania. Czuję, że mam jakiś wpływ na to, co się teraz dzieje i jestem w stanie powoli odbudowywać swoje życie”.
Przeczytałam, że trauma związana z żywiołami dlatego jest tak mocna, bo mamy poczucie bezsilności. Nic nie możemy zrobić, kiedy płoną nasze domy, albo zalewa je woda. Tracimy kontrolę nad naszym życiem. Ta bezsilność jest, rzeczywiście, tak dołującym uczuciem?
Jedną z najtrudniejszych rzeczy, które się dzieją, gdy doświadczamy i kryzysu i wydarzenia traumatycznego, bo to ze sobą związane, jest właśnie poczucie bezsilności. Tak naprawdę to poczucie bezsilności jest czynnikiem spustowym, wyzwalającym negatywne konsekwencje psychologiczne traumatycznego wydarzenia. I nie można wartościować traumy, próbować odpowiedzieć sobie na pytanie, która trauma jest większa, która mniejsza, bo to bardzo subiektywne. W traumę wpisane jest to, że tracimy poczucie bezpieczeństwa i poczucie kontroli. To poczucie kontroli nazwane też poczuciem sprawstwa, czyli bezsilność jest najważniejszym i dominującym kryterium. I faktycznie, jeżeli chodzi o żywioły, nasze poczucie kontroli jest zerowe. Bo jeżeli tracimy panowanie nad samochodem, to możemy jednak mieć poczucie, że od naszego opanowania, od naszego doświadczenia, od naszych umiejętności może coś zależeć. Wpadamy do wody - fakt, że potrafimy pływać, daje nam jakieś poczucie sprawstwa, bo możemy odwołać się do swoich schematów radzenia sobie w takiej sytuacji, które będą nam pomocne. Tutaj nie mamy na sytuację żadnego wpływu, ona jest absolutnie nieprzewidywalna, poza naszą kontrolą. Więc, jeżeliby się pokusić o klasyfikację wydarzeń traumatycznych, to faktycznie te związane z żywiołami mogą być jednymi z najtrudniejszych, bo poczucie kontroli jest w nich zerowe, bezsilność jest tutaj dojmująca. Tak naprawdę czekamy, co się wydarzy i nie jesteśmy w stanie ani zmienić siły wiatru ani zmienić siły napierającej wody - nie mamy na to żadnego wpływu.
Dowodem na to, co pani mówi, są badania przeprowadzone ostatnio przez UCP Research i platformę psychoterapii risifi.pl, z których wynika, że 43,3 procent z nas najbardziej boi się chorób osób najbliższych, 41 procent właśnie anomalii pogodowych: upałów, powodzi. Mniej osób boi się utraty własnego zdrowia, inflacji czy wojny. Mamy więc świadomość, jaka to trauma.
Mamy świadomość potencjalnych zagrożeń, mamy też mechanizm, który nazywa się antycypacją lęku, czyli, niestety, czasem koncentrujemy się też trochę na tym, że coś takiego może się wydarzyć. To ma swoją dobrą stronę, bo możemy podjąć zabezpieczające działania. I dlatego z tych badań wynika, że mniej boimy się własnych kłopotów zdrowotnych, bo tu jest właśnie ta kontrola i mniejsza bezsilność. Jeżeli boję się, bo mam świadomość, że mogę chorować, to mogę również tu i teraz podjąć działania. Jakie? Mogę iść do lekarza, badać się, stosować szeroko pojętą profilaktykę, dbać o zdrowie - jest to kawałek, który nazywamy w psychologii obszarem wpływu. Mam wpływ na to, jak dbam o swoje zdrowie. Na kwestie finansowe także mam wpływ - mogę odkładać 5 zł miesięcznie, po paru latach coś mi się tam uzbiera. Obszar wpływu jest bardzo ważnym kryterium, które sprawia, że mniej lub bardziej się czegoś obawiam, mniej lub bardziej antycypuje zagrożenia, czyli przewiduję i boję się ich. Gdyby coś się działo, mam poczucie, że podjęłam jakieś kroki, jestem jakoś przygotowana, mam jakiś pomysł na to, co mogę robić dalej. W przypadku katastrof pogodowych, klimatycznych mam bardzo ograniczone poczucie wpływu. Bo co mogę zrobić? Wzmocnić dach? Jeszcze bardziej podwyższyć płot?
Moim zdaniem, ważnym momentem dla powodzian będzie ten, kiedy oni zostaną trochę sami, bo tak się stanie, bo za miesiąc, dwa ludzie zaczną żyć swoim życiem, będzie się o powodzi mówić mniej.
Dlatego bardzo ważne jest to, żeby rząd, lokalne władze miały troszeczkę tej świadomości, wiedzy psychologicznej i uruchamiały tak zwane długoterminowe programy pomocowe. Jeżeli mamy do wykorzystania finansową pulę x, to patrząc psychologicznie można byłoby ją rozłożyć na etapy. Większość z tej puli wypłacić ludziom teraz, bo to logiczne, że teraz te pieniądze są najbardziej potrzebne, ale na przykład w perspektywie kilku tygodni, kilku miesięcy również jakoś finansowo pomóc powodzianom. Ta pomoc może być relatywnie finansowo mniejsza, chodzi o psychologiczny aspekt, o świadomość, że minęło pół roku, a ja cały czas jestem objęty/objęta jakąś formą wsparcia. To mogą być działania związane z monitorowaniem. Rodzina, firma, domostwo jest monitorowane, po pół roku dzwoni urzędnik i pyta: „Drodzy państwo, na jakim jesteście etapie? Co się udało? Jakie są aktualnie wasze potrzeby? Pochylimy się nad tym, w jakimś zakresie możemy państwa jeszcze wesprzeć”. Zainteresowanie ma psychologicznie ogromne znaczenie. Takie poczucie, że po kilku miesiącach cały czas nasz problem jest problemem ważnym, uwzględnianym, branym pod uwagę. Psychologicznie bardzo duże znaczenie ma rozłożenie tej pomocy w czasie, oczywiście adekwatnie do potrzeb. Tą pomocą mogą być różne programy - mamy przecież kuratorów, mamy poradnie psychologiczno-pedagogiczne, można zorganizować spotkanie, na które przyjdą osoby dotknięte traumą, spotkanie lokalne, prowadzone przez psychologa. To może być spotkanie jednego psychologa z większą grupą osób, spotkania indywidualne, wszystko zależy od tego, jakie mamy możliwości. Wspólnym mianownikiem jest to, żeby po nawet dłuższym czasie osoby dotknięte taką traumą miały poczucie, iż ten temat cały czas jest tematem aktualnym.
A co z takiego psychologicznego punktu widzenia tym ludziom jest teraz potrzebne najbardziej? Pomoc psychologów - na czym ona polega? Bo chyba nie polega na tym, że poklepuje się kogoś po ramieniu i mówi: „Słuchaj, stary, nie przejmuj się, jakoś to będzie!”.
Nie używamy w ogóle takich sformułowań: „nie przejmuj się”, „jakoś to będzie.” Pomoc psychologa jest często pomocą na tu i teraz, bardzo konkretną, czyli na przykład polega na pomocy w zaplanowaniu i ułożeniu konstruktywnego działania. Pod wpływem stresu w nasze myślenie, czyli schematy poznawcze i działanie wkrada się chaos. Stres dezorganizuje - do pewnego momentu mobilizuje, ale po przekroczeniu punktu krytycznego - dezorganizuje. I psycholog czasami jest taką osobą, która mówi: „Dobrze, to spróbujmy trochę to ułożyć, co teraz możesz zrobić, na czym teraz się warto skupić”, bo jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia: dzieci trzeba zawieźć do dziadków, posprzątać, wysłać pismo, zadzwonić, wypełnić formularz. Ilość tych koniecznych działań jest przytłaczająca i psycholog pełni także funkcję takiego „układacza w głowie”. Sama pomagałam wypełnić formularze i ustalić plan działania, za co się zabrać teraz, co można zrobić jutro. Psycholog jest po to, żeby ktoś mógł sobie poprzeklinać, ponarzekać, rozładować napięcie, bo werbalizacja tego, co się dzieje, jest bardzo ważną formą rozładowywania napięcia. Psycholog jest po to, żeby zwrócić uwagę, że noc i wieczór nie są czasem sprzątania, bo jest ciemno, bo możemy się łatwiej skaleczyć. Pamiętajmy, że sprzątanie po takich żywiołach jest niebezpieczne, panuje po prostu bałagan, w wodzie, mule są ostre narzędzia, brudne, zanieczyszczone. Więc trzeba pamiętać o podstawach, które nam umykają w tej fazie mobilizacji, kiedy jesteśmy pobudzeni do działania i mamy tendencję do działań ryzykownych. Więc psycholog jest od wygadania, wysłuchania, ale też od uporządkowania myśli, celów na najbliższe dni, uporządkowanie działania. Natomiast najważniejsza jest pomoc konkretna. Jeżeli sprzątamy, to muszą podjechać strażacy swoim wozem i jakąś przyczepką, na którą można wyrzucić wszystkie zniszczone rzeczy, pozbyć się ich z podwórka, najważniejsza jest pomoc w tych bardzo konkretnych działaniach i absolutnie pomoc finansowa. One dają podstawowe poczucie bezpieczeństwa, ludzie wiedzą wtedy, na czym stoją. Nie: „Na pewno państwu pomożemy”, tylko: „Proszę wypełnić ten i ten formularz, króciutko i szybko. Za tydzień, za trzy dni, jutro macie państwo na koncie kwotę x”. Konkretność jest konieczna, bo przy takim natłoku różnych rzeczy do załatwienia, nie można mieć kolejnej niepewności.
Kiedy osoba, którą taka tragedia dotknęła, powinna pójść do psychologa? Jakie są sygnały, że to nie smutek, tylko właśnie depresja albo zespół stresu pourazowego?
Jeżeli po kilku dniach, tygodniach, kilku miesiącach, ważne jest to kryterium „kilku miesiącach”, bo to jest tak zwana reakcja odroczona, pojawią się objawy, takie jak: trudności ze snem, zaburzenia snu - to może być nadsenność, bo cały czas śpimy albo nie możemy zasnąć, wybudzamy się, zaburzenia apetytu, natrętne myśli i obrazy związane z wydarzeniem traumatycznym, wysoki poziom lęku, czy apatii, przygnębienia znacznie utrudniające codzienne funkcjonowanie.
Wtedy powinniśmy pójść do psychologa?
Tak, absolutnie. I nie czekać.
Wtedy psycholog wdroży leczenie?
Wtedy psycholog diagnozuje, czy są to kryteria już depresji, jakiegoś rodzaju zaburzeń nastroju, bo to może być uogólniony lęk na przykład, czy to zespół stresu pourazowego - potem wdraża odpowiednią terapię. To może być psychoterapia na przykład u terapeuty, który pracuje z osobami z zespołem stresu pourazowego lub konsultacje u psychiatry. Trzeba pamiętać, że leczenie farmakologiczne jest bardzo ważne i najczęściej konieczne. Nasz układ nerwowy jest układem jak każdy inny. Kiedy dochodzi do zatrucia układu pokarmowego, bierzemy leki. Trauma może być metaforycznie takim zatruciem układu nerwowego i potrzebujemy leków po to, żeby go odbudować, zregenerować.
Oczywiście nie możemy tego porównywać, bo to są rzeczy nieporównywalne, ale pewnego rodzaju traumę czy stres przeżywają także ludzie, którzy na to wszystko patrzą. Nie tylko strażacy, nie tylko policjanci, ale zwykły Nowak, który jest człowiekiem wrażliwym i kraje mu się serce, kiedy widzi tyle ludzkich dramatów.
Tak, to się nazywa traumą świadka. Jeżeli jesteśmy osobami wysoko wrażliwymi, jeżeli jesteśmy aktualnie w jakimś życiowym kryzysie, jeżeli przeżyliśmy jakąś traumę, która zostawiła w nas piętno, jeżeli mamy wysoki poziom empatii, to są to czynniki predysponujące do tego, żeby mieć wysoki poziom stresu i niepokoju związane chociażby ze współczuciem. Więc tak, można bardzo silnie przeżywać te wydarzenia nie będąc w ich epicentrum, łącznie z zaburzeniami snu, z podwyższonym poziomem lęku, płaczliwością, drażliwością. Trzeba bardzo zadbać o siebie, po prostu dozować ilość informacji. Nie można wystawiać się na dużą ilość informacji, które sprawiają, że reagujemy takimi silnymi emocjami. A najważniejszą rzeczą, którą możemy zrobić, to włączyć się w pomoc. Również badania pokazują, że jeżeli aktywnie włączymy się w pomoc - to może być datek finansowy, to może być wysłanie koców, herbat, kaw, makaronów na miejsce takiego wydarzenia - to w ten sposób redukujemy poziom swojego napięcia, przywracamy poczucie sprawstwa, które też tracimy mając świadomość, że takie rzeczy się wydarzają. To realne, konstruktywne działanie pozwala nam poradzić sobie z trudnymi emocjami, które czujemy. Pomaganie innym, pomaga również nam.
