Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej wciąż jest napięta. Prawdopodobnie na kolejne 60 dni przedłużony zostanie stan wyjątkowy. Do miejscowości przygranicznych mogą wjechać wyłącznie osoby związane na stałe z tym rejonem. Na miejscu nie mogą przebywać aktywiści, a nawet dziennikarze. Jednocześnie przedstawiciele rządu i wojska regularnie podają informacje o sytuacji na granicy, o udaremnionych próbach nielegalnego jej przekroczenia, a ostatnio także o zmarłych tam imigrantach.
Zobacz też:Białystok. Manifestacja solidarności z uchodźcami. "Żaden człowiek nie jest nielegalny" (ZDJĘCIA)
Na taką rzeczywistość nie godzi się część polskiego społeczeństwa. Białostoczanie i mieszkańcy okolic w czwartek wieczorem wyszli na ulice w ramach protestu. Podczas marszu pod sztandarem "Granice Człowieczeństwa" wzywali rządzących do "humanitarnego i zgodnego z prawem międzynarodowym traktowania ludzi przekraczających granicę Polski". Chcą, by do strefy stanu wyjątkowego pilnie dopuszczone zostały PCK, UNHCR, służby medyczne oraz dziennikarze. Uważają, że "wielu Polaków zaraża się wirusem obojętności na cierpienie innych" i czas to przerwać.
- Dlaczego wspieram ten protest? On dotyczy mnie bezpośrednio. Zamieszkuję miejscowość przy granicy z Białorusią. Nie mogę sobie siedzieć spokojnie, w ciepłym domu, kiedy kilka kilometrów dalej marzną i umierają ludzie. Pomijam już fakt, że chcąc wyjechać z domu muszę przejść kilka kontroli. Zdarza się, że jestem przetrzymywana na kontroli godzinę. Mundurowi potrafią straszyć uchodźcami, nazywają ich terrorystami, bambusami. Nastawiają przeciwko uchodźcom ludzi ze wsi. To co się dzieje, jest okropne i nie mogę tego znieść - mówi Anna P, mieszkanka wsi przy granicy polsko-białoruskiej. - Najgorsza jest bezsilność. Ja nie mogę nic zrobić, w żaden sposób pomóc - dodaje kobieta.
Na proteście nie zabrakło działaczy Fundacji Ocalenie, która przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego, prowadziła akcję przy granicy w Usnarzu Górnym. Byli też przedstawiciele Młodej Lewicy i podlaskiego KOD-u. Nie zabrakło również Joanny Doleckiej, która od 10 dni prowadzi strajk głodowy. To jej odpowiedź na sytuację na granicy.
- Jesteśmy w takim momencie, że musimy zadbać zarówno o uchodźców na granicy, jak też o siebie. Co się z nami stało, że 52 proc. społeczeństwa uważa, że można człowieka przekraczającego granicę wygonić jak psa> Czyżby nam było za dobrze? Zapomnieliśmy swoją historię? Ludzie mnie pytają jak się czuję, bo głoduję dziesięć dni. A ja się zastanawiam jak się czują ci ludzie, którzy koczują na granicy. Pomyślmy o nich. Spotkaliśmy się dziś, by wspólnie w ramach protestu, przemaszerować pod konsulat. I dobrze. Ale wróćmy do domów i jeszcze raz pomyślmy, co możemy jeszcze zrobić - apelowała ze łzami w oczach Joanna Dolecka.
