Zbigniew Czyż: Jakie emocje towarzyszą pani po wywalczeniu złotego medalu w Holandii?
Anna Wielgosz: Są nie do opisania. Najwyższe miejsce na podium było dla mnie trochę nierealne. Dopiero do mnie dociera, to, co się stało. Złoty medal jest dla mnie czymś wyjątkowym. Chciałabym mieć chociaż chwile, aby się nim nacieszyć, wszystko toczy się bardzo szybko. To było jak sen.
Dlaczego medal był nierealny? Przed mistrzostwami Europy co prawda nie była pani faworytką, ale na światowych listach zajmowała w swojej konkurencji trzecie miejsce.
Bieg na 800 metrów ma swoją specyfikę, w eliminacjach odpadło wiele świetnych zawodniczek. W finale kandydatka do medalu się przewróciła i tego właśnie obawiałam się się najbardziej, żeby nie doszło do czegoś na co nie mam wpływu. Jestem dumna i w dalszym ciągu w szoku. Podczas całych mistrzostw czułam się świetnie, obawiałam się, że to wszystko skończy się właśnie w finale, że może spali mnie trema. Byłam jednak przygotowana tak mocno, że właściwie nie wiedziałam, czego mogłabym się obawiać.
Taki był plan na bieg finałowy, aby zaatakować po 200 metrach?
Musiałam się wykazać dużą cierpliwością nad czym ostatnio dużo pracowałam bo jestem osobą impulsywną. Musiałam opanować emocje. Pierwszy raz od dawna odważyłam się zostać w tyle stawki, poczekać na uspokojenie sytuacji. Kiedy wiedziałam, że mogę przysłowiowo mówiąc zagrać pierwsze skrzypce, to pobiegłam ile sił do przodu.
To pierwszy pani sukces pod wodzą nowego trenera a zarazem swojego męża Marcina Wielgosza. Dlaczego tak długo dojrzewała pani do tej decyzji? Zmiana nastąpiła dopiero po igrzyskach olimpijskich w Paryżu.
Droga do tego momentu prowadziła przez wiele lat. Cały czas szukałam złotego środka, a przez długi czas nie braliśmy pod uwagę tego, że możemy razem trenować. Szukaliśmy grupy, ale one nie przyjmowały mnie do siebie. Ostatecznie, wszystko wyszło nam na dobre.
Podobno w tej decyzji wspierali was trenerzy z zagranicy.
Dodawali nam otuchy i mówili, że damy radę. Przyłożyliśmy się mocno do tego, aby zdobywać odpowiednią wiedzę. W 2021 roku Marcin zrobił kurs instruktora. Sport to nasza pasja i hobby, które rozwijaliśmy co dzień przez lata. Decyzja była przemyślana, choć, gdy wiedzieliśmy, że wszystko będzie już w naszych rękach, to pojawiło się trochę stresu, presji i lęku czy się uda. Było też wiele pytań co dalej.
Co się zmieniło po zmianie szkoleniowca?
Trening lekkoatletyczny jest bardzo specyficzny. Staramy się wydobywać te elementy, których nam brakuje. Skupiliśmy się na moich słabych stronach, aby je poprawiać a mocnych nie zaniedbywać. Trenujemy inaczej, korzystamy m.in. z bieżni mechanicznej. Bieganie zmieniło się na bardziej dynamiczne. Biegam mniej, ale bardziej intensywnie. Okazuje się, że wytrzymałość można budować w inny sposób niż dotychczas myślałam. Nie kryję, że z wcześniejszymi trenerami miałam różne relacje. Jako już doświadczona zawodniczka nie zawsze się z nimi we wszystkim zgadzałam. Byłam dosyć trudna.
Jakie ma pani plany na najbliższe dni?
Chcę się skupić na regeneracji bo ostatnie tygodnie były bardzo intensywne. Teoretycznie wszystko jest już gotowe przed następnymi startami dlatego przede wszystkim nie możemy niczego zepsuć. Chcemy podtrzymać dobrą dyspozycję.
W następny weekend w chińskim Nankinie odbędą się Halowe Mistrzostwa Świata. Jaki cel stawia pani sobie na te zawody?
Jestem ciekawa jak poradzę sobie ze zmianą czasu. Ostatni raz taką sytuację miałam cztery lata temu. Będę robić wszystko, aby powalczyć o medal. Teraz odwagi mi nie brakuje, wiem, że biegi będą szybsze, tak zazwyczaj jest na mistrzostwach świata. Tym samym jest szansa na poprawę własnego rekordu a może nawet rekordu Polski.
Myśli już pani powoli o wrześniowych mistrzostwach świata w Tokio?
W tyle głowy te myśli już są, ale na razie skupiam się na najbliższych miesiącach. Zamierzam kontynuować to, co wypracowałam w sezonie halowym. Myślę, że skoro nie jest źle, to nie za wiele trzeba zmieniać.
Rozmawiał Zbigniew Czyż