Tuż po katastrofie pod Smoleńskiem krytykował Pan polskie elity, że nie są w stanie uszanować odczuć Polaków. Nie przeszkadzało Panu to, co niektórzy Pana utytułowani koledzy określali mianem ''masowej histerii''?
Każdy naród inaczej przeżywa żałoby. Nie da się zmierzyć, kto lepiej. My obchodzimy je w nieco odpustowy sposób, są i płacz, świeczki, kwiaty, i gdzieś w tyle są lody na patyku. Mogę się w tym czuć nie najlepiej, ale jakie mam prawo do tego, by szydzić z innych lub wmawiać im, że są niedojrzali, bo dojrzałość reprezentują pisarze i dziennikarze. Szanuję te zwyczaje, bo reakcje na śmierć prezydenta i pasażerów samolotu były prawdziwie, a poza tym takie są zwyczaje mojego narodu. Dlatego mam pretensje do pewnego tonu większości elity. Tego wywyższania się, dystansowania. Ci ludzie obnoszą się ze swoją rzekomą tolerancją, a przejawili elementarny brak szacunku dla emocji innych. Nie wiem, co daje im prawo do tego poczucia wyższości.
Kiedyś inteligenci zajmowali się pracą u podstaw. Po pierwsze, nad sobą. Po drugie, nad społeczeństwem. Dziś coraz częściej się od niego odcinają.
Z samokształceniem też jest marnie, zastępuje je natrętne moralizatorstwo.
Konflikt na poziomie elita - naród?
Polaryzacja następuje. Z podobnym zachowaniem elit mieliśmy zresztą do czynienia po 1989 r., kiedy ich odcinanie się od Polaków było powszechne. Sto lat temu Stanisław Brzozowski pisał krytycznie o sobie współczesnych inteligentach, że są jak kwiaty, które próbują odciąć się od swoich korzeni. To bardzo aktualna obserwacja, warta namysłu. Ludzie z elity czują się inni, wyżsi. Pewnie dlatego, że skończyli lepsze studia, nieźle zarabiają, mając siebie za ambasadorów prawdziwej kultury europejskiej.
Coraz więcej ludzi zamiast bezsensownymi kłótniami zajmuje się sztuką, poezją, biznesem, nauką. Uciekają od polityków i mediów. Mądrze robią
Czy naukowcy, czy publicyści nie mają prawa krytykować społeczeństwa?
Nawet obowiązek. Jeśli w narodzie nie ma osób krytycznych, zaczyna on zasypiać i gnuśnieć. Ale nie usprawiedliwia to tego, by drwić z jego kultury, zwyczajów i traktować go z wyższością.
Co denerwuje Pana u Polaków?
Często lenistwo intelektualne, brak wykształcenia i brak stylu. Staram się zmieniać te rzeczy. Ale spór, o którym mówimy, rozgrywa się głównie na poziomie retorycznym i ideologicznym. Po jednej stronie są ci, którzy widzą Polskę zrośniętą ze swoją historią cierpień i narodowych upokorzeń. Katastrofa pod Smoleńskiem jest dla nich kolejnym etapem tej historii. Po drugiej są osoby, które chcą zapominać o złej przeszłości, by unikać rzekomo jątrzących sporów, jak choćby o to, kto był tajnym agentem.
Ale można w tym zobaczyć konflikt między konserwatywnymi masami a liberalno-lewicową elitą chcącą nie tylko modernizacji ekonomiczno-infrastrukturalnej, ale też obyczajowej.
Nie mam w sobie wiele z konserwatyzmu, nie jestem miłośnikiem narodowej przaśności, a nie wpisuję się w ten spór po stronie elity. Na szczęście większość Polaków, mam wrażenie, funkcjonuje poza tymi sporami, inwestując w swoją przyszłość materialną i edukacyjną.
Z drugiej strony niż wspomniane elity jest konserwatywny antysalon, który także nie przebiera w słowach.
Z równie dużą niechęcią obserwuję jego poczynania. Oni próbują rozegrać katastrofę samolotową politycznie. Chcą śmierć prezydenta wykorzystać przeciw. Ich emocje są wyłącznie negatywne. Nie potrafią uszanować śmierci, bo jest w nich tyle niespełnionej nienawiści. Ich teksty publicystyczne i poetyckie są groźne, bo wywołują ducha wojny domowej.
Profesor Zdzisław Krasnodębski na łamach ''Rzeczpospolitej'' pisze do tych, którzy jego zdaniem szydzili z Lecha Kaczyńskiego, w bardzo emocjonalnym tekście: ''gardzę wami''.
To bardzo mocne słowa i nie tyle kogoś obrażają, co obnażają ducha nienawiści autora tych słów i jego kolegów.
Ale Krasnodębski mówi o ''pogardzie'', bo odpowiada na pogardę.
Nie jest to chrześcijańskie podejście. Czy mamy rozwiązywać problemy społeczne i prowadzić dyskurs publiczny, stosując prawo Hammurabiego? Takie słowa jak ''pogarda'' lub ''gardzę'' niszczą możliwość porozumienia i dialogu, dzielą ludzi w sposób ostateczny.
Profesor Jadwiga Staniszkis napisała niedawno w portalu Wp.pl: "Gdybym chciała grać tak samo brutalnie jak >>Gazeta Wyborcza<<, mogłabym zapytać, czy zdają sobie sprawę, że w dokumentach katyńskich są też zapewne nazwiska polskich komunistów z Wilna i Lwowa, którzy służyli jako tłumacze i - w pewnym sensie - selekcjonerzy przyszłych ofiar''. Ten tekst wywołał oburzenie w ''Gazecie Wyborczej''...
Jadwiga Staniszkis nigdy nie przyjaźniła się z ''Gazetą'' i teraz mocno popiera Jarosława Kaczyńskiego.
Ten tekst dla Pana trąca antysemityzmem?
A gdzie tam antysemityzm? Jadwiga Staniszkis opisała znane fakty - wielu przedwojennych komunistów współpracowało z sowieckim aparatem przemocy, po wojnie pełnili w nim wysokie funkcje. Rodziny, dzieci części z nich, zaangażowały się potem w opozycję. Staniszkis nie pisze, że Żydzi stworzyli komunizm albo coś podobnego, co lubią pisać antysemici. Wśród tych ludzi byli Polacy, Rosjanie, niekiedy też polscy i rosyjscy Żydzi. Pan zapewne zmierza do odpowiedzi Seweryna Blumsztajna na ten tekst, która ukazała się w ''Gazecie Wyborczej''.
Zacytuję fragment: "Otóż dziadek mój handlował przed wojną artykułami sanitarnymi w Radomsku. W Katyniu go nie było, pojechał do Treblinki. Chodził w chałacie, więc gdyby w latach 30. wybrał się do Warszawy na Krakowskie Przedmieście, to mógłby dostać po mordzie od tatusia Jadwigi, który wtedy z kolegami z ONR-Falangi polował na Żydów''.
To kompromitacja tak smutna, że nie wiem, co z nią zrobić. Absolutnie się czegoś takiego po Sewku nie spodziewałem. Wpisywanie Jadwigi w jakiś antysemityzm to chwyt poniżej pasa. PiS wprowadził teorie ''genetycznego patriotyzmu'', ''Gazeta'' chyba chce wystąpić z koncepcją ''genetycznego antysemityzmu''. Staniszkis całym życiem dowiodła, że jest i była osobą pod tym względem kryształową. Wydaje mi się, że ''Gazeta Wyborcza" nie chce być zwykłą gazetą, a jest organem nieistniejącej partii i pismem dedykowanym walce z Jarosławem Kaczyńskim. Antykaczyzm staje się jakimś zbiorowym szaleństwem części elit. Poza tym używanie Holokaustu przez Blumsztajna dla doraźnych politycznych celów jest z punktu widzenia moralnego czymś absolutnie nie do przyjęcia. Redaktor ''Gazety'' przekroczył próg nierozumienia rzeczywistości.
Pan też był bardzo krytyczny wobec Jarosława Kaczyńskiego.
Bo robił i mówił rzeczy niemądre. I za nie go krytykowałem, taka moja rola. Ale to nie oznacza, że żywię wobec niego nienawiść czy wrogie uczucia. A to, co dziś robi część elit, polega na tym, że nie ocenia się tego, co konkretnie mówił, robił Kaczyński, a sprowadza do totalnej deprecjacji jego osoby. Wzięły górę emocje. Obserwując media, można odnieść wrażenie, że Polacy dzielą się na takich, którzy uważają, że Lech Kaczyński nie był prezydentem, i na takich, którzy twierdzą, iż ''Gazeta Wyborcza'' to pismo ''polskojęzyczne''.
A do których Pan chce trafiać?
Tych, którzy zachowali zdrowy rozsądek.
Są tacy?
Na pewno. Tylko ciężko do nich dotrzeć, bo nie mają swoich mediów. Jak mówię coś złego o ''Wyborczej'', to chwali mnie, o zgrozo, "Rzeczpospolita" i na odwrót. Polskie media dzielą Polaków na dwie sekty wykańczające wszystkich, którzy nie chcą być po żadnej ze stron.
Czuje się Pan osamotniony, nie należąc do żadnej?
Bardzo.
Widzi Pan kres tej polaryzacji?
Nie widzę.
Może coś optymistycznego na koniec?
Coraz więcej ludzi zamiast bezsensownymi kłótniami zajmuje się sztuką, poezją, biznesem, nauką. Uciekają od polityków i mediów. Mądrze robią.
Rozmawiał: Wiktor Świetlik