Polki - Julia Walczyk-Klimaszyk, Martyna Jelińska, Martyna Synoradzka i Hanna Łyczbińska - nie były faworytkami do medali. W ćwierćfinale mierzyły się z wyżej notowanymi Japonkami. Przegrały 30:45.
- Liczyłyśmy na więcej w Japonią. Chciałyśmy z nimi wygrać. Miałyśmy nadzieję, że to zrobimy. Niósł nas medal szpadzistek. Myślę, że przez ten tydzień jeszcze bardziej się zżyłyśmy. Wyszłyśmy na planszę jako jedna drużyna. Każda zrobiła, co mogła - powiedziała Julia Walczyk-Klimaszyk.
Po tej porażce została nam rywalizacja o miejsca 5-8. Tutaj biało-czerwone najpierw pokonały Egipt 45:21, by w ostatnim starciu mierzyć się z Francją. Chociaż stawką było tylko piąte miejsce, to i tak gospodynie mogły liczyć na gorący doping swojej publiczności.
- Chciałyśmy zafundować jeszcze kibicom emocje. W meczu z Francją walczyłyśmy przeciwko całej sali, więc to nas trochę motywowało. Słyszeliśmy też naszych kibiców i rodziny na trybunach, więc robiliśmy to też dla nich - podsumowała Walczyk-Klimaszyk.
- Na pucharach świata nie ma takiej atmosfery. Może w zeszłym roku na mistrzostwach świata we Włoszech było podobnie. Nie da się jednak tego porównać. Francja żyje szermierką - zauważyła Martyna Synoradzka.
Polki walczyły bardzo dobrze, a o ostatecznym wyniku zadecydowali sędziowie. We florecie punkt przyznaje się temu, kto wykonuje natarcie. Nie ma jednoczesnych trafień. W ostatniej akcji potrzebna była analiza powtórek, by zadecydować o tym, kto miał pierwszeństwo. Arbitrzy wskazali na Francuski i to one cieszył się ze zwycięstwa i piątego miejsca. Oczywiście ku uciesze miejscowych kibiców.
- Powiem krótko - powinno być piąte miejsce. Niestety, sędziowie nie wytrzymali presji - skwitowała to Martyna Jelińska.
W finale Stany Zjednoczone pokonały Włochy 45:39. Brąz dla Japonek.
Z Paryża Jakub Guder
