Żeby obalić tę lub inną polityczną władzę, najpierw konieczne jest przygotowanie poglądów społecznych, przeprowadzenie pracy ideologicznej. Tak postępują klasy rewolucyjne.
Przewodniczący Mao Zedong **
Ciemnym korytarzem biegnie trzech zasapanych panów o twarzach do złudzenia przypominających oblicza premiera Tuska, prezesa Kaczyńskiego i wicepremiera Pawlaka. Z dala słychać tupot setek nóg i histeryczny wrzask: Kongres rządzi! Kongres radzi! Parytety wam wprowadzi!!! Jest winda! K... j… m…! Jedzie!… Dalej wszyscy pamiętamy, aż do momentu pojawienia się Jej Ekscelencji. Chwila szamotaniny, opada sztuczny biust i oczom niedoszłych kastratów ukazuje się… Sławomir Sierakowski. Taki powrót "Seksmisji" może byłby i śmieszny, gdyby nie było to straszne zarazem.
Jak słusznie zauważył niedawno Adam Krzemiński, polska lewica, podobnie jak większość ugrupowań socjaldemokratycznych w Europie, znalazła się w ideologicznej i politycznej pustce. Osłabiona PZPR-owską przeszłością, aferami korupcyjnymi i walkami wewnątrzpartyjnymi doprowadziła do tego, że większość elektoratu, zwłaszcza tego niezadowolonego z życia w warunkach gospodarki wolnorynkowej, przeszła do ugrupowań narodowo-populistycznych. Zwłaszcza że wizje gospodarki proponowane przez europejską lewicę niewiele różnią się od neoliberalnej wizji świata.
Dlatego na lewicy - zarówno europejskiej, jak i polskiej - trwa gorączkowe poszukiwanie obszarów życia społecznego, które stanowiłyby domenę działalności partii lewicowych i różnicowałyby ideologiczny program lewicowy od depczących im po piętach konserwatystów i liberałów. Modelem wzorcowym dla europejskich i polskich socjaldemokratów stał się premier Zapatero.
Elementami jego wizji świata - zdecydowanie antagonistycznymi do tych prezentowanych przez partie liberalno-konserwatywne - są przede wszystkim kwestie mniejszości homoseksualnych, kwestie imigracyjne, zadeklarowany antyklerykalizm, ekologia oraz kwestie równouprawnienia kobiet (sic!). Sukces premiera Zapatero polegał na tym, że z wachlarza kwestii kulturowych wybrał tę, która najbardziej doskwierała współczesnym Hiszpanom, czyli dominację Kościoła katolickiego obciążonego współpracą z franksistowskim reżimem i skrajnie tradycjonalistyczną, niechętną do dialogu społecznego wizją świata.
Antyklerykalizm w tradycyjnej, katolickiej Polsce skazany jest na niepowodzenie. Zwłaszcza że polski Kościół katolicki, w odróżnieniu do hiszpańskiego, ma za sobą piękną kartę oporu i poświęceń w walce z komunistycznym reżimem. Na klęskę skazana jest raczej także walka o prawa mniejszości seksualnych czy kwestia imigrantów. Również ekologowie, poza spektakularnym sukcesem w Dolinie Rospudy (którego efektem zresztą jest osłabienie pozycji Polski jako lidera regionu przez brak połączeń drogowych z północną częścią Europy Środkowo-Wschodniej), nie mogą poszczycić się poparciem społecznym i racjonalnymi osiągnięciami.
Z zestawu sztandarowych kwestii lewicy pozostaje więc w rzeczywistości polskiej jedynie, lub aż, walka o prawa kobiet. Kobiety w Polsce to idealna grupa docelowa, na której obecnie zbić można kapitał polityczny. Jest przede wszystkim bardzo liczna - ponad 50 proc. populacji. Poza tym jest to grupa społecznie paradoksalna. Z jednej strony kobiety, co udowadniają badania socjologów, lepiej niż mężczyźni przeszły proces transformacji. Odpowiedzialne bardziej od płci męskiej za dzieci (to paradygmat kulturowy, a może wręcz genetyczny) nie mogły pozwolić sobie na słabość w postaci transformacyjnych chorób, takich jak alkoholizm czy depresja, które w ogromnej części dotknęły mężczyzn, zwłaszcza na wsi.
Także skutki psychologiczne systemu totalitarnego w mniejszym stopniu dotykały kobiety, których naturalnym schronieniem przed światem zewnętrznym były dom i rodzina. Znacznie mniej kobiet angażowało się także w opozycyjną walkę, mając na względzie dobro rodziny, represje dotykały więc tę grupę społeczną rzadziej niż mężczyzn. Dlatego w wolnej Polsce kobiety stosunkowo dobrze odnalazły się w życiu zawodowym i zaczęły na tym polu odnosić sukcesy, o czym świadczy chociażby jeden z najwyższych wskaźników w UE kobiet prowadzących własną działalność gospodarczą.
Młodzi lewicowcy dobrze przyswoili sobie zasady leninizmu. Teraz popierają kobiety, ale później pogonią je znowu do prasowania koszul. Inne cele będą wtedy znacznie ważniejsze
Z drugiej strony gospodarka wolnorynkowa i warunki wolnej konkurencji przyniosły ze sobą nierówności w traktowaniu obu płci, chociażby niższe płace kobiet czy problemy z utrzymaniem miejsc pracy, wynikające z naturalnej dla kobiet roli matki. Do tego doszło jeszcze rozczarowanie postawą mężczyzn, którzy niejednokrotnie nie dotrzymywali im kroku podczas przemian gospodarczych i społecznych. Na dodatek kwestie związane z rozwiązywaniem realnej nierówności kobiet (a nie braku równouprawnienia) nie cieszyły się przesadną uwagą elit rządzących.
Dlatego importowane z Zachodu, kulturowo i historycznie obce Polkom, idee feministyczne znalazły w latach 90. wcale niemały oddźwięk wśród kobiecej społeczności. Dobrze trafiały w nieuświadomione często poczucie niesprawiedliwości społecznej feministyczne przedstawienia kobiety jako ofiary (tzw. wiktymizację) powszechnej dyskryminacji. Apogeum feministycznego ujęcia kobiety jako ofiary była forsowana przez rząd lewicowy, a zwłaszcza ówczesnego pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Magdalenę Środę, ustawa o przeciwdziałaniu przemocy.
Ideowe zaplecze, zwłaszcza wśród młodych Polek, zapewniły sobie środowiska feministyczne przez otwarcie w latach 90. na polskich uniwersytetach zideologizowanych gender studies - interdyscyplinarnych studiów, których przedmiotem jest społeczno-kulturowa tożsamość płciowa. Feministyczna aktywność nie spotkała się też z żadną odpowiedzią prawicowych lub centroprawicowych środowisk kobiecych.
Zlikwidowane przez władze komunistyczne w latach 40. prawicowe społeczne organizacje kobiece nie odzyskały ani swojej świetności, ani liczebności. Na żadnym uniwersytecie w kraju nie powstała jednostka naukowa, która przedstawiałaby właściwą dla tego środowiska wizję kobiety czy chociażby historii kobiet w ujęciu niefeministycznym. Kamyk do swojego ogródka wrzucił także Kościół katolicki, w którym oprócz zgromadzeń zakonnych kobiety nie odgrywają istotnej roli w hierarchii kościelnej. Dlatego też badania dowodzą, że największy stopień laicyzacji występuje wśród kobiet, które wspięły się po szczeblach kariery społecznej, zdobywając wykształcenie.
I chociaż sztandarowe idee feministyczne, jak choćby prawo do aborcji czy refundacja środków antykoncepcyjnych i edukacja seksualna prowadzona od przedszkola, nie zostały powszechnie zaakceptowane, to ruch feministyczny systematycznie wyrobił sobie renomę jedynego w Polsce ruchu broniącego praw kobiet. Dlatego do niedawna jeszcze występowanie w sprawach kobiet błędnie utożsamiane było z akcjami środowisk feministycznych.
Środowiska feministyczne dobrze zdają sobie sprawę ze swojej siły, ale - co jest osiągnięciem ostatniego czasu - zdały sobie spra_wę również ze swojej słabości, czyli zamknięcia się w pułapce feministycznej ideologii. Stąd genialny wizerunkowo pomysł zorganizowania pozornie neutralnego światopoglądowo Kongresu Kobiet, na który zaproszone zostały kobiety z różnych środowisk, nawet siostra Małgorzata Chmielewska.
Kiedy użyjemy do analizy postulatów, a zwłaszcza czasu zwołania i składu osobowego Kongresu, narzędzi politologicznych, wniosek może być tylko jeden. Kongres w istocie został zwołany jako potencjalna baza polityczna dla Jolanty Kwaśniewskiej jako kandydatki na urząd prezydenta RP. Kategoryczna odmowa byłej pierwszej damy spowodowała niejako konfuzję organizatorek. Pomysły wykreowania Henryki Bochniarz czy innej "kobiecej" kandydatki nie były w stanie obronić się wobec oczywistej dominacji kandydatów z zapleczem partyjnym. I wtedy spoza pleców grupy ambitnych pań wychyliła się grupa kandydatów na Jej Ekscelencję.
Skoro Kongres nie przekształcił się w partię kobiet bis, to środowiska nowolewicowe postanowiły, używając marginalnego w istocie wobec problemów polskich kobiet pomysłu parytetów wyborczych, zmobilizować potencjalny elektorat kobiecy i sprytnie narzuciwszy język debaty, doprowadzić do zmiany układu sił na lewicy: "Głównym celem strategicznym lewicy jest wprowadzenie do sfery publicznej trzeciego (obok liberalnego i konserwatywnego) języka, obudowanie go instytucjami… i tym samym zakorzenienie się w świadomości zbiorowej obywateli. Generalnie ludzie bowiem mają takie poglądy i wspierają takie programy działania, jakie znaleźć mogą w sferze publicznej. Granice naszego świata to, jak wiadomo, granice naszego języka" ("Krytyki Politycznej przewodnik lewicy", Warszawa 2007).
Jak zauważył w niedawnej dyskusji na falach radia Tok FM Roman Kurkiewicz, dla lewicy postulat obrony interesów "uciskanej kobiecej większości" jest poniekąd natural_ny. Jeśli uwierzymy w oczyszczającą moc parytetu jako panaceum na problemy kobiet, to za chwilę będziemy mieli parytet gejów, ateistów, muzułmanów, karaimów i Bóg jeden wie jeszcze kogo. Bo akceptacja języka i filozofii twórców parytetu oznacza, że nie będziemy mieli później argumentów wobec kolejnych żądań lewicy. Doskonałym przykładem zawłaszczenia społecznej świadomości była Hiszpania pod rządami guru nowej lewicy - premiera Zapatero.
Historycznych przykładów zawłaszczenia języka debaty jest zresztą w europejskiej historii wiele. Tak się składa, że projekty ustaw rzeczywiście poprawiających sytuację kobiet w Polsce wychodzą raczej z PiS i PO.
Nowa lewica doskonale odrobiła lekcję leninizmu. Tak jak bolszewicy zrobili rewolucję rękami chłopów, których później "zlikwidowali jako klasę", tak kolega Sierakowski chce zrobić swoją tęczową rewolucję rękami kobiet, które potem pogoni do prasowania koszul, bo wymięte sweterki nie będą przystawały do salonów władzy.
Pozostaje tylko pytanie, kiedy powstanie nowa formacja lewicowa. Zaangażowanie w przepychanie ustawy parytetowej w Sejmie, nierzadko graniczące z agresją (skierowaną głównie wobec środowisk kobiecych sprzeciwiających się parytetowej ustawie, tym samym psujących idealny obraz parytetu jako postulatu wszystkich kobiet w Polsce) harcowniczek przyszłej partii pana Sie_rakowskiego w osobie Magdaleny Środy, Henryki Bochniarz, Kazimiery Szczuki i Wandy Nowickiej, pozwala sądzić, że formacja powstanie szybko. Naturalną bazę przyszłej partii stanowić będą aktywistki i aktywiści zaangażowani w realizację usta_wy parytetowej. Dołączą do niej kobiety, które dadzą się uwieść wszechobecnej propagandzie, że parytet rozwiąże w jakikolwiek sposób problemy kobiet w Polsce, a także młodzież uwiedziona ideami Nowej Lewicy i odurzana tanim piwem w Nowym Wspaniałym Świecie.
Zdecydowana większość Polek nie da się uwieść feministycznym ideom. Wystarczy wzorem Angeli Merkel, która w Niemczech odebrała lewicy jej żeński elektorat, ulżyć losowi kobiet
Zaplecze wyborcze nie będzie jedyną siłą nowej lewicowej partii. Przyjęcie ustawy parytetowej wprowadzi na forum debaty publicznej kolejny "neutralny" główny postulat Kongresu Kobiet: powołanie niezależnej, powoływanej przez parlament, rzeczniczki ds. kobiet i równości. Wzmocnienie instytucjonalnych mechanizmów wdrażających politykę równości płci na wszystkich szczeblach życia społecznego oraz w administracji publicznej. Polityka równościowa zdominuje tym samym realia polityczne, ale również gospodarcze w Polsce. Już teraz środowisko Nowej Lewicy szczyci się, że ma najwięcej i najlepiej wykształconych specjalistów ds. programów unijnych. Oni zapewne w większości oceniać będą składane projekty unijne według mało weryfikowalnych kryteriów równości płci. A to oznacza więcej pieniędzy, a przede wszystkim władzę.
Co w takiej sytuacji mogą zrobić przywódcy głównych partii politycznych w Polsce? Panowie, nie bójcie się! Znakomita większość kobiet w Polsce nigdy nie dała uwieść się feministycznym ideom. Również w kwestii parytetu. Wystarczy, wzorem kanclerz Angeli Merkel (niewybranej z parytetu), która odebrała żeńską część elektoratu niemieckiej lewicy, ulżyć losowi matek (rodziców) dzieci niepełnosprawnych i w końcu wprowadzić system podatkowy przyjazny rodzinie. Mieszkanki i mieszkańcy kraju nad Wisłą, wyznający nieustannie tradycyjne wartości - w tym tę naczelną: rodzinę - staną się dozgonnym elektoratem partii, która odważy się na realizację takiej polityki.
dr Monika Michaliszyn - wykładowca UW; inicjatorka listu "Nie chcemy parytetów"
oraz strony www.parytety.pl