„Nie dostaniemy pieniędzy z KPO ani w terminie, ani wysokości oczekiwanej przez Polskę. Tak napisałem i powiedziałem, a PR 24 to odnotowało. Niestety, jeszcze mam rację.
Po konferencji z udziałem pani Ursuli trudno było bowiem nie dostrzec, że bez względu na zdolności negocjacyjne oraz dyplomatyczne zabiegi strony polskiej, o wielką kasę łatwo nie będzie.
Sto kilkadziesiąt miliardów złotych, które Polsce „przyznano”, to jedna czwarta budżetu państwa. Kwota zatem robi wrażenie. Złoty pociąg wjedzie do Warszawy, jak tylko spełnimy kilka warunków, nie wiedzieć czemu określanych jako kamienie milowe - podkreśliła niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej. Był początek czerwca.
Od tego momentu było jak u Mike’a White’a, reżysera i scenarzysty „Białego Lotosu”, którego właśnie drugi sezon miał swój finał. Wielopoziomowe oszustwa, zwroty akcji, gwałtowne zmiany napięcia, wolty bohaterów i głęboko skrywane tajemnice. Jedną z nich ujawniła „Rzeczpospolita”, pisząc, że polski negocjator, a poprzednik Szynkowskiego vel Sęka miał niezbyt dobrze mówić po angielsku i to była przeszkoda w osiągnięciu sukcesu. Teraz jest zgoła inaczej.
Wcześniej, zamiast wycieczek do ciepłych krajów, przedstawiciele demokratycznej opozycji organizowali pielgrzymki do Brukseli, by rząd PiS pieniędzy nie dostał, bo one należą się Polakom. Gdy zawodzenia odniosły skutek, a prezydent Andrzej Duda jako gwarant porozumienia został, delikatnie mówiąc, wprowadzony w błąd przez jaczejkę brukselską, sprawa stała się jeszcze bardziej złożona i skomplikowana. Jak u White’a.
I tak premier przekonywał, że bez brukselskich pieniędzy damy radę i żadnych kolejnych warunków spełniać nie będziemy, „bo na co się umówiliśmy, to wykonaliśmy” (5.09). Tę deklarację zdawali się podtrzymywać inni ważni politycy obozu, łącznie z twardym oświadczeniem: Ani kroku w tył w negocjacjach z Unią.
Donald Tusk natomiast wyjawił, że to on ma klucz do sejfu. By go otworzyć, wystarczy odwołać ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę.
Mimo nerwowości, przyspieszonego tętna i narastającej presji teraz przyjmijmy, że wszyscy w tej grze oszukiwali, prowadząc w ten sposób negocjacje. Niech będzie. Strategie przynajmniej w części okazały się przecież skuteczne, bo wszystkie strony coś osiągnęły.
Byle na końcu, jak w finałowym odcinku drugiego sezonu „Białego Lotosu”, nie okazało się, że ciemiężona włoska prostytutka, która zakochała się w amerykańskim turyście z bogatego domu, w rzeczywistości nie jest ofiarą, a wyrachowaną oszustką, a grupa miłujących operę, wino i wykwintne jedzenie - sympatycznych gejów pławiących się w luksusach nadmorskich rezydencji - to bezwzględna i dobrze zorganizowana grupa przestępcza.
Tego Państwu w nadchodzącym roku z całego serca życzę. Szczerze.
