Mateusz Morawiecki dostał - zgodnie z przewidywaniami - tytuł człowieka roku na tym forum. I jednocześnie musiał znosić sytuację, kiedy to w kuluarach cały czas spekulowano o jego ewentualnej wymianie.
To także konsekwencja przedziwnej decyzji PiS, aby postawić podczas kampanii kwestię premierostwa. Zdawało się, że pierwszy zrobił to dawny sojusznik Morawieckiego w rządzie i koalicjant partii rządzącej Jarosław Gowin. Gdzie mógł, spekulował o tym, że Zjednoczona Prawica ma dwóch kandydatów na szefa rządu: Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego. Szybko jednak podchwycili to politycy samego PiS. W pewnym momencie śpiewka: „Mamy dwóch kandydatów” stała się oficjalnym partyjnym przekazem.
Quiz preferencji wyborczych
Mocno niezrozumiałym dla postronnych. Dziennikarze i komentatorzy nie bardzo rozumieli, jak można osłabiać własnego premiera podczas kampanii. Były dwie możliwości. Jedna: chciano w ten sposób wyrazić uznanie dla lidera, który stał się, podobnie jak przy okazji wyborów europejskich, główną twarzą kampanii. Czego nie było wcześniej, kiedy Kaczyńskiego trochę chowano. Ale była i inna możliwość. Że prezes PiS sam polecił utrzymywanie przez czas jakiś takiego przekazu. Po co? Ano po to, aby Morawiecki ani przez moment nie czuł się zbyt pewnie. Taka jest recepta Kaczyńskiego na zarządzanie własnym środowiskiem.
W pewnym momencie Kaczyński to uciął. Powiedział w jednym z wywiadów, że premierem w przypadku wygranych wyborów będzie Morawiecki. Nawet to nie uspokoiło jednak do końca niepokoju wokół tego tematu. Liczni ludzie prawicy sugerowali, że to wcale nie zamyka tematu, że ich lider lubi takie zabawy. Zwłaszcza mówili tak ci wewnątrz PiS, którzy mają do Morawieckiego rozliczne pretensje. Jest on wciąż obcym ciałem wobec partyjnego aparatu. Zarzuca mu się wleczenie za sobą biznesowych ogonów (to przez niego trzeba było uchwalić ustawę nakazującą ujawnianie majątków rodzin polityków), a także promowanie w polityce kadrowej obcych partii ludzi. To napięcie utrzymuje się i pewnie pozostanie.
Dziennikarze i komentatorzy nie bardzo rozumieli, jak można osłabiać własnego premiera podczas kampanii
W rzeczywistości jednak wszystko wskazuje na to, że Morawiecki zostanie na samym szczycie. Owszem, Kaczyński doznał sam miłego zaskoczenia, kiedy okazało się, że prowadzone w pierwszym rzędzie przez niego kampanie zyskują, zamiast tracić dzięki jego obecności. Możliwe, że na chwilę, na parę chwil, zamarzył o odzyskaniu władzy także formalnej. Ale w tym roku ma 70 lat. W listopadzie czeka go zabieg operacyjny. Kierowanie z tylnego siedzenia jest jednak wygodniejsze niż nieustanna, natężona uwaga za kierownicą. A decyzja KO-PO, aby wystawić Małgorzatę Kidawa-Błońską unieważnia ostatecznie temat „szeregowego posła kierującego państwem”. Wystarczy mu trzymanie krzepką ręką sterów partyjnych.
Możliwe, że zainstalowanie się samego Kaczyńskiego w Kancelarii Premiera uczyniłoby jego podejście do polityki mniej partyjnym, a bardziej państwowym. Na pewno uczyniłoby proces decyzyjny krótszym. Morawiecki musi niekiedy czekać wiele dni na decyzję, a stopień poinformowania Prezesa o państwowych tematach bywa różny.
Ale system rządów raczej się - w przypadku wygranych przez PiS wyborów - nie zmieni. Zwłaszcza że Morawiecki jest temu układowi rządowemu potrzebny. Uzgodnienie wszystkich rządowych przedsięwzięć, układających się teraz w zapowiedzi gigantycznych wydatków, wymaga kreatywnej księgowości na wielką skalę. Możliwe, że tylko ten polityk będzie umiał przynajmniej próbować pogodzić wielkie transfery socjalne z obietnicą zrównoważenia budżetu (prawie niewykonalne, a wynikające z tej kampanii). PiS nie może sobie pozwolić na stracenie go. Nowego Morawieckiego na horyzoncie nie widać.
Możliwe, że on jako premier nie odpowiadałby przedsiębiorcom w kontekście obietnicy radykalnego podniesienia płacy minimalnej: „Jak nie umiecie się zmieścić w wymaganiach państwa, odejdźcie”. To są słowa prezesa PiS. Ale może to Kaczyński ma lepszy patent na wygrywanie wyborów. Morawiecki musi się też liczyć z niejednym jeszcze upokorzeniem. Wybrał strategię długiego marszu, liczenia się z pisowskimi regułami.
PiS wybronił właśnie Zbigniewa Ziobrę w głosowaniu nad wotum zaufania w Sejmie. Na tę obronę był naturalnie skazany. Ale na pytanie, czy Ziobro pozostanie ministrem sprawiedliwości także po wyborach, też trzeba odpowiedzieć chyba twierdząco.
Z wielu powodów: bo jest ważnym koalicjantem PiS, i twarzą reformy sądownictwa, która jest produktem myślenia samego Kaczyńskiego. Ale do tych wielu powodów dochodzi jeszcze jeden. Prezes PiS używa go do szachowania Morawieckiego. Nie, nie umawia się z nim, wystarczy, że tamci dwaj politycy są skazani na rywalizację. „Dziel i rządź” pozostanie maksymą na szczytach władzy, także po 13 października.
Dowiedz się więcej
Czy weźmiesz udział w najbliższych wyborach parlamentarnych?
- 90.88%
- 5.23%
- 3.89%
Zmiany w prawie o sprzedaży alkoholu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?