Tylko w piątek 12 czerwca, w miejscowościach nadmorskich Mierzei Wiślanej czterokrotnie wzywano strażaków do tonących w morzu osób. Mimo poświęcenia ratowników, w Sztutowie utonął 60-letni mężczyzna. W sobotę, w Sobieszewie, 70 metrów od brzegu tonęła dziewczynka. Szczęśliwie, dziecko udało się uratować.
Plaże nie są jeszcze strzeżone
11 czerwca w czwartek w Boże Ciało, rozpoczął się czerwcowy długi weekend. Był to także pierwszy dzień, gdy temperatura powietrza wzrosła nad morzem ponad 21 st. C. Nadmorskie miejscowości turystyczne, w tym plaże, wypełniły się turystami. Część z nich postanowiła popływać w morzu. Trzeba jednak zaznaczyć, że plaż nie patrolują jeszcze ratownicy WOPR. Strzeżone kąpieliska morskie samorządy organizują zazwyczaj w drugiej połowie czerwca, w momencie zakończenia roku szkolnego.
Co ciekawe, podobnie było m.in. w roku 2018, gdy również w czasie Bożego Ciała tonęli ludzie, którzy przyjechali na plaże Mierzei Wiślanej. Ratownicy mieli pełne ręce roboty.
Woda w Bałtyku jest chłodna i może być niebezpieczna
W dodatku, w czasie minionego długiego weekendu morze nie było spokojne. Np. gdy ratownicy ruszyli po tonącego mężczyznę w Sztutowie, akcję utrudniały wysokie fale i mgła. Temperatura wody nie sięgała nawet 14 st. C (była zatem co najmniej trzy stopnie chłodniejsza, od wartości, przy której WOPR zezwala na kąpiel latem na odcinkach strzeżonych plaż). Wychłodzenie organizmu pływaka, który nie jest zaopatrzony w tzw. piankę, postępuje bardzo szybko, powodując osłabienie, dezorientację, skurcze mięśni, omdlenia, utratę przytomności.
- Jestem przerażony lekkomyślnością, wręcz głupotą ludzi - mówi Roman Chmielowski, doświadczony ratownik WOPR. - W ostatni weekend nie było ani warunków do kąpieli. Woda nie jest nagrzana, nie były gotowe plaże strzeżone, z nadzorem ratowników. Ludzie giną, poniekąd na własne życzenie. Przyjeżdżają wypocząć na weekend i zamiast cieszyć się życiem - topią się.
Fatalne statystyki
W Polsce notowane są jedne z najwyższych statystyk utonięć w Unii Europejskiej. W krajach południowych UE są one znacznie niższe, nie tylko ze względu na inne warunki atmosferyczne i wodne choć te mają wielkie znaczenie. Radosław Gałkowski, nauczyciel pływania, doświadczony ratownik, który pracował m.in. na Mierzei Wiślanej, ale też za granicą tłumaczy, że wpływ na to ma m.in. zdyscyplinowanie plażowiczów i organizacja ochrony plaż.
- W Polsce ludzie idą na tzw. dzikie plaże, poza odcinkami strzeżonymi i nawet w przypadku zakazu kąpieli, robią to - mówi. - W krajach, w których pracowałem, nadzorem objęte są znacznie większe odcinki plaż w kurortach. Poza tym południowe akweny, bardziej zasolone, sprawiają że łatwiej jest utrzymać się na powierzchni, woda ma wyższą temperaturę. Z kolei nad Zatoką Gdańską, a zwłaszcza na Mierzei Wiślanej, fale występują z wysoką częstotliwością, a tzw. prąd wsteczny (zabierający pływaka w głąb morza - red.) jest bardzo silny.
W dodatku, wg danych, Polacy w znacznej mierze nie potrafią pływać, a jeśli już, to nie są wytrenowani w pływaniu morskim, bardzo wymagającym. W dodatku na plażach, przy kolejnym czynniku jakim jest alkohol, brakuje nam kompletnie dyscypliny i dominuje brawura. Przedstawiciele WOPR podkreślali wielokrotnie nierespektowanie poleceń ratowników, brak szacunku do nich, słowną czy nawet fizyczną agresję ludzi czuwających nad bezpieczeństwem ludzi wchodzących do morza.
- To codzienność ratowników pracujących nad polskim morzem - mówi Radosław Gałkowski. - Wielokrotnie słyszałem tłumaczenia, że ktoś nie po to jechał tyle godzin samochodem, żeby nie móc się wykąpać i fale mu nie przeszkadzają. Polska mentalność oznacza m.in. brak odpowiedzialności w takich sytuacjach.
- Trzeba mieć respekt nie tylko do wody, a tego, w połączeniu zwłaszcza z alkoholem, nam po prostu brakuje. Umiejętności pływackie znacznego odsetka społeczeństwa są niewystarczające, a chciałem zwrócić uwagę, że np. w Niemczech nauka pływania jest oceniana na szkolnych świadectwach. Wynika z tego wszystkiego, że świadomość na temat bezpieczeństwa nad wodą nie jest odpowiednia i wciąż trzeba nad tym pracować i naciskać na stworzenie programu obowiązkowej nauki pływania, zwłaszcza dla polskiej młodzieży.
Roman Chmielowski zwraca również uwagę na brak przestrzegania na plażach obostrzeń związanych z reżimem epidemiologicznym.
- Być może ludzie zachłysnęli się, po okresie przebywania w domach, tym że można przyjechać na plażę. Chyba jednak nikt już nie nosił maseczek, nie zachowywał dystansu - mówi Roman Chmielowski. Tymczasem wystarczy, że ktoś bezobjawowo zakażony przejdzie plażą, w tak wielkim skupisku ludzi i może się okazać, że zamiast otwierać kąpieliska będziemy mieli większe restrykcje. Sądzę, że powinniśmy jeszcze wytrzymać, przynajmniej do wakacji, a potem cieszyć się plażami bez jakichkolwiek ograniczeń.