Powstały w drugiej połowie 1989 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego w dość skrupulatny sposób podjął się realizacji zasad polskiej polityki wschodniej, określonych na początku dekady przez Aleksandra Halla. Ostrożny sposób pogłębiania niepodległości państwa polskiego był zrozumiały w odniesieniu do dalszego istnienia sowieckiego mocarstwa, które chociaż poddawane wstrząsom w wyniku chaotycznej polityki Michaiła Gorbaczowa, ciągle było podstawowym czynnikiem geopolitycznym na Wschodzie. Dlatego dalsza obecność PRL (dopiero 30 grudnia 1989 r. zmieniono nazwę państwa na Rzeczpospolita Polska) w Układzie Warszawskim i w Radzie Wzajemnej Pomocy Gospodarczej była uzasadniona.
Wraz z postępującym rozpadem Związku Sowieckiego na państwa narodowe zmieniała się także polska polityka zagraniczna. Zarówno w okresie rządów Jana Krzysztofa Bieleckiego, jak i Jana Olszewskiego artykułowano chęć przynależności Polski do NATO oraz stania się częścią wspólnot europejskich. Zmieniły się też zasady polskiej polityki wschodniej.
W pierwszych latach istnienia niepodległej Polski nasza polityka wschodnia miała dwutorowy charakter. Wpływając na zachodzące w państwach ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś) procesy ich emancypacji wobec Związku Sowieckiego (później Rosji), czyniliśmy to w taki sposób, żeby zanadto nie wchodzić w konflikt z Moskwą, staraliśmy się także z nią utrzymywać dobre stosunki. Było to o tyle ułatwione, że wschodnie mocarstwo przeżywało wówczas okres kolejnej smuty w swoich dziejach. Wystarczy przypomnieć, że choćby uznanie przez Polskę - jako pierwszą - niepodległości Ukrainy nie wywołało większego sprzeciwu ze strony Rosji.
W drugiej dekadzie istnienia niepodległej Polski zmieniają się cele naszej polityki wschodniej. Teraz nie chodzi już o emancypację państw ULB wobec ZSRS (później Rosji), ale o wspieranie ich wewnętrznej demokratyzacji. Polska miała swój niebagatelny wpływ na zwycięstwo pomarańczowej rewolucji w Kijowie, z niepowodzeniem natomiast spotkały się próby ingerencji w wewnętrzne sprawy Białorusi w kierunku demokratyzacji jej ustroju. Co więcej, na Wschodzie znaczenie zaczęła odzyskiwać Rosja zrekonstruowana przez Władimira Putina, drugiego prezydenta Federacji Rosyjskiej.
Dziś jednak władzę na Ukrainie sprawują ci, którzy zostali jej pozbawieni w 2004 r. Wiktor Janukowycz, następca Wiktora Juszczenki na stanowisku prezydenta Ukrainy, błyskawicznie wyznaczył byłego ambasadora w Rosji na ministra spraw zagranicznych i odnowił dialog z Białorusią; zastąpił dowódcę ukraińskiej marynarki wojennej, który sprzeciwiał się obecności Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu; zezwolił poszczególnym regionom na uznanie języka rosyjskiego za język oficjalny i odwrócił stanowisko swojego poprzednika w sprawie stosunków z rosyjskim prawosławiem. Największe znaczenie ma jednak natychmiastowa ratyfikacja porozumienia zawartego w kwietniu br. przez Rosję i Ukrainę, na mocy którego rosyjska Flota Czarnomorska pozostanie w Sewastopolu przez następne 25 lat, czyli aż do 2042 r., w zamian za co Ukraina otrzymała znaczący upust cenowy na dostawy rosyjskiego gazu.
Wzmocnieniu Rosji w relacjach z Ukrainą musi towarzyszyć świadomość, że pozycja Aleksandra Łukaszenki, prezydenta Białorusi, jest nie do podważenia. Innymi słowy, z planowanego jeszcze tak niedawno wzniecania kolejnych kolorowych rewolucji od Kijowa, przez Mińsk, po Moskwę nie zostało zupełnie nic, a Polska wróciła do położenia z początku lat 90. XX wieku. Czy to znaczy, że popełniliśmy jakieś katastrofalne błędy w naszej polityce wschodniej? Być może jakieś błędy były, ale nasza przegrana wynika przede wszystkim z faktu, że oba te państwa potrzebują głównie dostaw tanich surowców i zasilenia kapitałowego na dogodnych warunkach. Polska nie posiada ani jednego, ani drugiego, USA i Unia Europejska - zajęte walką z kryzysem finansowym u siebie - nie kwapiły się z pomocą, za to Rosja dysponuje oboma tymi czynnikami. Po raz kolejny zatem ujawnił się realny układ sił na Wschodzie, w którym możemy odgrywać jedynie podrzędną rolę. Inna sytuacja panuje na Litwie, ale i tam niewiele udało się nam uzyskać dla naszej mniejszości narodowej.
Biorąc pod uwagę 20 lat istnienia niepodległej Polski, wydaje się, że najwyższa pora, aby wrócić do założeń opartych na tezie, iż Rosja jest czynnikiem stałym w polskiej polityce wschodniej. W dalszym ciągu tak właśnie mają się sprawy. Musimy jednak zmodyfikować pewne założenia owej polityki w stosunku do tego, o czym pisał prawie 30 lat temu Hall. Dziś rzeczywiście chodzi o Rosję, a nie Związek Sowiecki, aideologiczne mocarstwo powracające do dominującej roli w polityce Wschodu. Poza tym istnienie państw narodowych na obszarze między Polską a Rosją jest faktem, którego nikt nie będzie starał się zmieniać. Odrębną natomiast kwestią byłaby struktura wewnętrzna tych państw oraz stopień zależności od dominującego mocarstwa. Polska nie ma wpływu na te sprawy i dlatego powinna się starać utrzymywać jak najlepsze stosunki zarówno z państwami ULB, jak i z samą Rosją. Oznacza to, że interes Polski na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego polega jedynie na ochronie naszej mniejszości narodowej, zabytków narodowej kultury, cmentarzy oraz utrzymywaniu wzajemnie korzystnych stosunków ze wszystkimi naszymi wschodnimi sąsiadami.
Doświadczenia ostatniego 20-lecia pokazują, że nie da się uprawiać polskiej polityki wschodniej w taki sposób, jak pragnęli tego Jerzy Giedroyc czy Juliusz Mieroszewski. Ukształtowana po 1989 r. Polska okazała się zbyt słaba, żeby móc skutecznie wpływać na przebieg wydarzeń politycznych na Wschodzie. Najwyższa pora, by przyjąć ten fakt do wiadomości i wyciągnąć z niego konsekwencje .
Skróty pochodzą od redakcji
Lech Mażewski