Mimo upadku muru berlińskiego po obu stronach Odry i Nysy politycy poruszali się po drogach, które wyznaczyli im poprzednicy. Dopiero po podpisaniu traktatu granicznego 14 listopada 1990 r. władze w Warszawie i Berlinie nabrały większej ufności co do intencji partnera i zdecydowały się wyruszyć w nową podróż.
Horst Teltschik ma 70 lat, choć wygląda na nieco mniej. Jego bujna czupryna budzi u niektórych podejrzenia, że odmładza się, stosując metody nie do końca sportowe. Wygląda jednak na to, że Teltschik jest w naturalnie dobrej formie. Odnosił sukcesy jako urzędnik, polityk, a później biznesmen. Jeszcze teraz podróżuje do Chin, by wspierać inwestujące tam niemieckie firmy. Z pamięci opowiada o szczegółach wydarzeń, które miały miejsce 20 lat temu. Jako wieloletni współpracownik Helmuta Kohla wykonywał wówczas zadania najważniejsze dla kanclerza. Dlatego też w 1989 r. został pełnomocnikiem ds. polskich, a później ds. zjednoczenia Niemiec. - Początkowo negocjowałem z przedstawicielem premiera Mieczysława Rakowskiego. Był to Ernest Kucza, który wywodził się z rodziny o długich śląskich tradycjach. Ponieważ moja rodzina od średniowiecza do 1945 r. mieszkała w Sudetach, śmialiśmy się wtedy, że niemiecki wypędzony i Ślązak będą teraz godzić Niemców i Polaków - mówi Teltschik. Tak się jednak nie stało.
Po zwycięstwie Solidarności w wyborach 4 czerwca 1989 r. pojawiła się szansa, że polsko-niemiecki przełom będzie szybki i głęboki. Pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki wyznaczył nowego pełnomocnika ds. kontaktów z Niemcami. Został nim Mieczysław Pszon, były żołnierz AK, dawny komunistyczny więzień, a później redaktor "Tygodnika Powszechnego". - Wy i my jesteśmy demokratami i chrześcijanami, więc dogadamy się łatwo - mówił niemieckim partnerom Pszon (zmarł w 1995 r.). Było jednak inaczej. M.in. dlatego, że niewypłacalna Polska musiała wtedy zabiegać u Niemców o umorzenie długów i wsparcie dla pogrążonej w kryzysie gospodarki. Chodziło również o status mniejszości w Polsce, której istnienie komunistyczne władze w Warszawie wcześniej całkowicie negowały. Poza tym nawet w dziedzinie symboli dochodziło do wzajemnych irytacji. Miejscem mszy pojednania z udziałem szefów obydwu rządów miała być Góra św. Anny, najważniejszy ośrodek pielgrzymkowy na Górnym Śląsku. To tam podczas III powstania śląskiego w 1921 r. toczyły się ciężkie walki polsko-niemieckie i właśnie dlatego opolski bp Alfons Nossol zaproponował, by również tam otworzyć nowy rozdział wspólnej historii. - Skubiszewski najpierw się na to zgodził, ale po tym, jak w Polsce zaczęto krytykować pomysł [w latach 30. hitlerowcy uczynili z góry miejsce nacjonalistycznego kultu poległych członków freikorpsów, którzy walczyli z Polakami - AG], publicznie zaczął krytykować Kohla za zaproponowanie tego miejsca. Miałem z nim wtedy męską rozmowę - wspomina Teltschik.
Ostatecznie Tadeusz Mazowiecki i Helmut Kohl wspólnie modlili się w Krzyżowej pod Wrocławiem, gdzie podczas wojny spotykali się członkowie antyhitlerowskiej opozycji. Jednak i tam nie obyło się bez zgrzytów. - "Helmut, Du bist auch unser Kanzler" [Helmut, jesteś także naszym kanclerzem - AG] - z takim transparentem na mszy pokoju pojawiła się grupa polskich Ślązaków. Mimo że w oświadczeniu, które w listopadzie 1989 r. wspólnie podpisali Mazowiecki i Kohl, nie było mowy o polsko-niemieckiej granicy, było już widać, że kwestia Odry i Nysy właśnie powraca. Kiedy dwa tygodnie później kanclerz przedstawiał swój dziesięciopunktowy plan zjednoczenia Niemiec, nie znalazło się w nim jednak ani jedno słowo o wschodniej granicy RFN. Z czasem zaczęło to niepokoić nie tylko polityków w Polsce, ale również szefa niemieckiej dyplomacji Hansa-Dietricha Genschera.
Tym bardziej że środowiska wypędzonych, które miały wtedy w RFN jeszcze większe polityczne znaczenie niż teraz, zaczęły przypominać, że w sprawie granic Niemcy co prawda wyrzekli się przemocy, ale międzynarodowoprawnie kwestia "linii na Odrze i Nysie" nie jest do końca uregulowana. Celem części z nich było zjednoczenie nie tylko Niemiec zachodnich i środkowych (tak w tym żargonie mówi się o terenach byłej NRD), ale również i wschodnich, czyli Pomorza, Warmii i Mazur oraz Śląska. W opinii ówczesnego szefa Związku Wypędzonych (BdV) Herberta Czai, który jako poseł CDU zasiadał w Bundestagu, możliwe było "kompromisowe" rozwiązanie, które miałoby polegać na tym, by ze Śląska uczynić autonomiczny region lub też ze "spornych terytoriów" zbudować jakiś "europejski twór z własną suwerennością". Narodowościowy plebiscyt na Śląsku w 1990 r.? To z pewnością nie mogło skończyć się dobrze.
Polski rząd zaczął się więc domagać ostatecznego potwierdzenia granicy na Odrze i Nysie, czego z kolei gabinet Kohla nie chciał uczynić. Niemcy zasłaniali się tym, że odpowiednie układy graniczne z Polską podpisane przez NRD (1950 r. w Zgorzelcu) i RFN (1970 r. w Warszawie) nadal obowiązują, a ostateczne uznanie może nastąpić dopiero po zjednoczeniu kraju. Poza tym w 1990 r. Helmut Kohl budował nie tylko niemiecką jedność, ale również prowadził kampanię przed wyborami do Bundestagu i potrzebował głosów wypędzonych. - Mazowiecki utrudnił życie Kohlowi. Kanclerz dziwił się, dlaczego premier ciągle mu nie ufa, skoro razem przyjmowali komunię na mszy w Krzyżowej i podawali sobie dłonie na znak pokoju. A Kohl obiecał przecież Mazowieckiemu, że po zjednoczeniu Niemiec uznamy granicę - mówił niedawno podczas debaty Fundacji Adenauera w Katowicach Horst Teltschik. - Ten nacisk ze strony Polski i innych krajów był naprawdę konieczny - ripostował mu Janusz Reiter, pierwszy ambasador III RP w zjednoczonych Niemczech.
Andrzej Godlewski
Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie prasa24.pl